sobota, 28 września 2013

Języczek

No i nastąpił kolejny przełom. Patrynio zaczął spać w dzień w swoim łóżeczku. Może jeszcze nie na każdą drzemkę udaje mi się go tam wydelegować, ale już i tak nastąpił znaczny postęp, że wogóle udaje mi się go tam uśpić. Niestety musiałam się odwołać do podstępu. Do tej pory udawało mi się egzekwować drzemki za pomocy bujaczka. Tak więc któregoś pięknego dnia w końcu mnie oświeciło, że skoro jemu do usypiania potrzebne jest bujanie, postanowiłam zrobić z łóżeczka kołyskę. Tak więc jak pomyślałam tak zrobiłam - kupiłam płozy przez allegro, Marcin zamontował i zaczęło się testowanie. Strasznie mi ulżyło, że pomysł jakoś się przyjmuje, bo mimo że bujaczek jest o tyle komfortowy, że jest w nim trochę miejsca i można w nim regulować wysokość oparcia, to jednak nadejdzie przecież ten dzień, że Patryś będzie na tyle duży, że nie da się go tam tak po prostu uśpić.
Dodatkowo nastąpiła kolejna nowość w rozwoju mojego szkraba. Otóż nauczył się mój mały gwiazdor pokazywać język. Efekt tego jest taki, że niekiedy wygląda jak mały jaszczurek, ciągle przebierając swoim małym jęzorkiem  :D Strasznie pociesznie to wygląda i mam nadzieję, że któregoś razu uda mi się to wiecznić filmikiem lub fotkami.
Dzisiaj próbowaliśmy nowy smak: groszek. Byłam przekonana, że mój mały smakosz świni się jak to ma miejsce zazwyczaj, a tu buzia brudna nieznacznie i śliniak prawie czysty. Gdy porcja się skończyła, on rozglądał się jeszcze za łyżeczką :D Tak więc doprawiłam cyckiem i już. Jeśli chodzi o ogólny bilans rozszerzania diety to mamy już na swoim koncie marchewkę, jabłuszko i dynię z ziemniaczkiem. Do tego dochodzi jeszcze kaszka manna i kaszka ryżowa. Tak więc myślę, że nie jest najgorzej. Tak wogóle cieszy mnie, że raczej chętnie przyjmuje jedzenie łyżeczką i żadnych dolegliwości brzuszkowych nie widać. Jedyne co mnie zastanawia to częstotliwość kupek. Do tej pory kupczył ok 4-5 razy dziennie, a odkąd je warzywka robi co drugi dzień i wcale nie ma tego tak dużo. Jednak postanowiłam się tym jakoś szczególnie nie martwić dopóki nie sprawia mu to bólu

niedziela, 22 września 2013

Żarłoczek

Od wczoraj mojego małego Księcia coś opętało. Zaczął zupkowe specjały wcinać z takim zapałem, że nadal jestem w szoku. Wydaje mi się, że to efekt tego, że wczoraj pierwszy raz dodałam trochę kaszki z glutenem. Po prostu tak mu zasmakowało, że już nie ma oporów, żeby otwierać buziolka przed łyżeczką. Jednak teraz wieczorem nastąpił punkt kulminacyjny w tej kwestii. Uszykowałam mu 150 ml kaszki o smaku jabłuszka i wszamał wszystko! Tak się rozpędził, że nie nadążałam wiosłować łyżeczką, bo się zaraz niecierpliwił i denerwował. Do tego jeszcze cycochem poprawił i teraz sobie ślicznie śpi. Ciekawa jestem czy taka kolacja w nowym wydaniu będzie miała jakiś wpływ na jego nocne spanie. Nie to, że narzekam na jego nocki do tej pory- jak się dobrze trafi to i 9h mam spokój :)
W środę byliśmy na szczepieniu i okazalo się że mój Książę waży już 8,300 kg. Trochę ciałka do kochania mam-nie ma co ;) Na szczęście samo szczepienie zniósł nad podziw dobrze. Płakał dopiero przy drugim wkłuciu z trzech, ale bardzo szybko się uspokoił. W domu cały dzien zachowywał się normalnie i żadnych skutków ubocznych nie miał. Marudny nie był bardziej niż zwykle, temperatura nie podniosła ani trochę tak jak to było przy ostatnich dwóch szczepieniach. Tak się tego bałam, a jednak wyszło dobrze
Tak wogóle wczorajsza noc do fajnych nie należała. Dziubek obudził się po 4 i dopiero przed 6 mogłam się znów położyć. Wszystko może poszłoby gładko, gdyby nie to, że mały odczepił się od cycucha i dopadła go rozkminka. Tak się zaczął zastanawiać nad sensem życia i radość go ogarniała, że nie w głowie mu było jedzenie. Jak się bardzo szybko okazało, uruchomił po prostu pieluchową produkcję. Ale jaką! Tak po cichaczu nawalił, że nawet Pampers nie dał rady. Efektem tego on pływał, a ja również byłam uświniona. Tak więc chcąc nie chcąc trzeba było obudzić Marcina do pomocy i akcja sprzątanie świata :D
Jeśli chodzi ogólnie o weekend- również nie był fajny i co gorsza wiedziałam, że taki będzie już w momencie kiedy się zaczynał czyli w piątek. Przyjechała do nas teściowa. Problem polega na tym, że pod wieloma względami, a właściwie zdecydowaną większością, ona ma zupełnie odmienne zdanie od mojego. Tak więc ona mówi swoje, a ja upieram się przy swoim, co ona odbiera jako efekt mojego kłótliwego usposobienia. Ale z mojej strony nie o to w tym chodzi-po prostu już dawno temu postanowiłam sobie, że nie dam sobie wejść na głowę i będę konsekwentnie egzekwować swoje racje i to co mi się należy. Tak więc miało miejsce kilka spięć na tle mojej opieki nad Patryniem a ja oczywiście dłużna nie pozostawałam. Co jak co, ale szczególnie nie pozwolę, żeby ktoś mi się wpieprzał w wychowanie mojego własnego syna. Poza tym uciełyśmy sobie szczerą pogadankę, co miałam nadzieję załatwi sprawę jej ciągłego wtrącania się-chociaż na jakiś czas. Poprostu poinformowałam ją, że jej gadanie i zachowanie odbieram jako ofensywę w stosunku do mojej osoby i bardzo mi to nie odpowiada. Powiedziała, że nie o to jej chodzi, że po prostu chce dobrze. Niestety na rozmowie się skończyło. Po południu doszła do wniosku, że jedna z desek do krojenia jej nie pasuje, więc ją wyrzuci. Jako, że ja nie wyraziłam na to zgody zrobiła to w "konspiracji" i do tego była z siebie wielce zadowolona. Jej argumentem było to, że deska jest jej. Niech sobie wsadzi ją gdzieś skoro tak uważa, ale niech nie próbuje na siłę kogoś uszczęśliwiać i się we wszystko wpieprzać. Gdy rozmawiałam z Marcinem przez telefon powiedziałam mu, że z tą kobietą nie mam zamiaru więcej gadać, bo tak się nie robi, że się przyjeżdża i wchodzi z buciorami komuś w życie i takie tam. Nawet nie próbowałam ściszać głosu i prawie jestem pewna, że wszystko słyszała. No i bardzo dobrze, bo ja już mam wszystkiego dosyć. W końcu ile to można?! I tym oto sposobem mam od wczoraj spokój, dzisiaj również wielkie milczenie owiec. Ja poczekam, aż mnie przeprosi i obieca jakąkolwiek zmianę. Inaczej nie przewiduję pozytywnych kontaktów, bo tak się żyć po prostu nie da. Ja nie jestem szarą myszką, która siądzie cicho w kącie i będzie przyklaskiwać na każde jej słowo. Jeśli jej to nie pasuje, trudno-lubić się nie musimy.





piątek, 13 września 2013

Rocznicowo

Dzisiaj mija rok od  dnia, kiedy dowiedziałam się, że zostanę mamą. Już wtedy wiedziałam, że życie wywróci się do góry nogami. Co wtedy czułam? Przerażenie, szok, zaskoczenie. Choć od dawna wiedziałam, że jeśli będę miała dzieci-nie będą planowane, było to dla mnie wielkim wstrząsem. 
A zaczęło się od mdłości. Początkowo myślałam, że albo się czymś przytrułam, albo to kac, bo któregoś dnia wypiłam kilka lampek wina. Jednak jakoś ta pierwsza opcja średnio mi pasowała, bo z racji złego samopoczucia prawie nic nie jadłam. Gdy mówiłam o tym Marcinowi, kazał mi zrobić test ciążowy ze śmiechem w głosie. Ja oczywiście odrzucałam tą ewentualność z oburzeniem. Jakoś nierealne mi się wydawało, żebym ja akurat wtedy miała zajść w ciążę. W końcu po tygodniu postanowiłam się zdecydować na test, bo dolegliwości nie ustępowały. Tego dnia nie poszłam do pracy, bo było mi naprawdę niedobrze. Do apteki poszła ze mną koleżanka, z którą wtedy mieszkałam. Gdy wróciłyśmy, od razu zamknęłam się w łazience. Z niecierpliwością przyglądałam się testowej płytce i dosłownie ciemno przed oczami mi się zrobiło, gdy bardzo szybko ujawniły się dwie, doskonale widoczne czerwone kreski. Tak mną zaczęło telepać, że ledwo byłam w stanie utrzymać test i instrukcję obsługi. Koleżanka musiała wziąć ode mnie kartkę, żeby odczytać co to znaczy. Tak naprawdę jeszcze nigdy nie byłam w takim szoku jak wtedy. Również beczałam jak szalona i nie byłam w stanie tego pohamować. Oczywiście od razu zadzwoniłam do Marcina, choć potem żałowałam, że nie powiedziałam mu tego osobiście. Choć niejednokrotnie rozmawialiśmy o tym co by zrobił w takiej sytuacji, brałam pod uwagę najgorszy ze scenariuszy-że się wystraszy i mnie zostawi. Jednak stanął na wysokości zadania. Na wieść, że zostanie tatą, zaczął się strasznie śmiać i powtarzać mi jak bardzo się cieszy. Początkowo myślałam, że nie do końca zrozumiał co do niego mówię, ale okazało się, że rozumie i to doskonale. 
W związku z zaistniałą sytuacją pojechałam do pracy, aby zwolnić się również na następny dzień. Potem udałam się na dworzec i do domu (w tamtym czasie mieszkałam i pracowałam w Warszawie). Gdy dojechałam na miejsce, Marcin czekał na mnie w samochodzie na dworcu. Gdy wsiadłam do środka po prostu mnie przytulił. Choć byłam przerażona i właściwie nie wiedziałam co teraz będzie, byłam również szczęśliwa, że nie zostaję z tym sama.
Dużo czasu potrzebowałam, aby się z tym uporać. ciągle kłębiły się w głowie różne myśli: jak to będzie, czy sobie poradzę, jakie będzie to dziecko. Teraz z perspektywy czasu wiem, że wiele z strachów które mnie wtedy nękały, były zupełnie bezpodstawne. Po prostu najgorszy był ten lęk przed nieznanym...

czwartek, 12 września 2013

4 miesiące razem

Dzisiaj moje małe szczęście kończy 4 miesiące. Naprawdę nie wiem kiedy to minęło. Z jednej strony jest mi żal, że mój mały nie jest już malutkim niewinnym noworodkiem, a z drugiej strony jestem niezwykle dumna z tego jak pięknie rośnie i jak wielkie postępy robi. Jednak nadal niewiarygodne jest dla mnie, że taka istotka powstała w moim ciele, tam rosła i stamtąd przyszła na świat. W pewnym sensie nadal jest moim organem, tylko żyjącym oddzielnie już własnym życiem. 
Już wspominałam o tym wcześniej, że jego radość potrafi mi wszystko wynagrodzić. Są takie dni kiedy nachodzi mnie zwątpienie lub jest mi źle, ale wystarczy gdy spojrzę w te wpatrzone we mnie oczka i ten dziąślakowy uśmiech i jest mi lżej na sercu. Tak jak dzisiaj. Od samego rana boli mnie brzuch, możliwe, że na okres i jestem szczególnie rozdrażniona. Przez to nawet Marcin mnie szczególnie wkurza wszystkim co robi a jeszcze bardziej tym czego nie robi. Dodatkowo byłam dzisiaj na mieście załatwiać sprawy dotyczące becikowego i rodzinnego i się załamałam doszczętnie ogromem biurokracji. Mam tylko nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie lepszy.









środa, 11 września 2013

Centrum obserwacyjne

Wczoraj dotarło do nas krzesełko do karmienia, które kupiłam przez allegro. Jest to krzesełko firmy Apollo Sun, model Voyager 2013. Może nie było najtańsze, ale przyznam, że jestem zadowolona. Mały chętnie w nim siedzi - gdy go ustawiłam na najwyższej pozycji z zainteresowaniem przyglądał się jak się kręcę po kuchni. Nawet udało mi się w całości zmyć wszystkie naczynia :) Przy okazji rozwiązała się zagadka dlaczego mu nie pasowały wyprawy do kuchni razem ze mną- po prostu była to obserwacja na zbyt niskim poziomie :D Krzesełko rozkłada się prawie na płasko i do tego można rozłożyć fajnie podnóżek, dzięki czemu mój szkrabek wygodnie sobie siedzi jak na normalnym leżaczku. Również dobrą sprawą są 4 kółeczka, co nie we wszystkich sprzętach tego typu jest - w ten sposób nie muszę ciągać krzesełka w rękach, tylko wsadzam małego i wożę go bez wysiłku po całym domu. I właściwie najważniejsza rzecz, która właściwie do samego końca sprawiała mi problem przy wyborze-tapicerka. Wahałam się strasznie między obiciem materiałowym i ceratkowym. Po długim namyśle zdecydowałam się na to pierwsze i przyznam, że jestem pod wrażeniem. Dziś specjalnie aby móc przetestować to, jak się nasze cudeńko czyści, postanowiłam dać małemu marchewkę- byłam pewna, że się ubrudzi. I faktycznie nie obyło się bez plam na krzesełku. Wystarczyło jednak delikatnie przetrzeć wilgotną chusteczką i po sprawie :) Jedna plamka była nawet nieco przyschnięta bo nie zauważyłam wcześniej i również nie pozostał po niej żaden ślad.
Jeśli chodzi o jedzenie, można powiedzieć, że zrobiliśmy postęp. Patrysio jadł już także jabłuszko i chyba nawet mu smakowało. Dzisiaj jednak coś nie miał ochoty na smakołyki. Z rana próbując dać mu marchewkę, strasznie kaprysił i kręcił głową, więc mu odpuściłam. Potem wybraliśmy się na wyprawę do mojej koleżanki, która ma 2 miesiące starszego synka, Piotrusia. Strasznie fajny z niego dziubek. Byłam pod wrażeniem jak już pięknie raczkować potrafi - aż nie mogę się doczekać, aż mój też tak będzie umiał, ale wiem, że wszystko w swoim czasie. W drodze do domu oczywiście zrobiliśmy nalot na Biedronkę. Były fajne promocje z maluszkowymi rzeczami, tak więc zakupiłam cudną podusię z Kłapouszkiem, duży karton pieluch Dada (właściwie tylko ich używamy, bo są naprawdę ok, chodź ostatnio skusiłam się również na paczkę Pampersów) oraz kilka słoiczków z deserkami. Właściwie mam już ich taką kolekcję, że naprawdę nie wiem kiedy Pysio to zje :) Chociaż nie będę się bała, że mi zabraknie :D Gdy wróciliśmy do domu, podjęłam ponowną próbę podania marchewki. Tym razem mały jak załapał o co chodzi to tak zaczął wciągać tą marchewkę, aż się zakrztusił. Przynajmniej wiem, że nie ma co od razu rezygnować i czasami trzeba zrobić kilka podejść do tematu, aby osiągnąć sukces :D










piątek, 6 września 2013

Nowości, nowości, nowości!

No i nadeszła ta Wiekopomna Chwila! Dzisiaj mój Patrynio po raz pierwszy zjadł marchewkę! :D Jak już pisałam, bałam się tego momentu, a z drugiej strony nie dawało mi to strzasznie spokoju. Tak więc rano wstałam przygotowałam słoiczkową marchewkę Gerbera i do boju. Na początku nie wiedział o co mi chodzi z tą łyżeczką. Więc dodałam nieco swojego mleka. Swoją drogą nie wiedziałam, że aż tak strzelać potrafię :D Potem trochę się krzywił, ale zaczął z łyżeczki w końcu zasysać. I na sam koniec i ja przeszłam marchewkowy chrzest bojowy, bo na mnie nakichał marchewką. No  i refleksja na dziś: kupujemy krzesełko do karmienia. W przeciwnym razie nie nadążę czyścić bujaka od pozostałości po karmieniu, a jest mi on do życia niezbędny.
Kolejnym przełomem jaki dzisiaj miał miejsce było to, że mały odkrył, że ma stopy. Z racji tego, że po wielu pobudkach nocnych rano byłam już wymęczona, gdy się obudził po 5 wzięłam go do siebie. Gdy się obudziłam, zastał mnie niezwykły widok - Pysiulek bujał się na boki trzymając się za swoje malutkie pytki! Oj, wielkie było moje zdziwienie. Oczywiście, gdy tylko zobaczył, że nie śpię, zaczął mi opowiadać historię swojego życia z uśmiechem na buźce :D
Jednak żeby tego było mało, tak na zwieńczenie dzisiejszego i tak niezwykłego dnia, niedawno wydarzyło się coś jeszcze. Mój malutek, gdy leżał na macie na brzuszku, przewrócił się na plecki zupełnie sam. Normalnie taka jestem z niego dumna i szczęśliwa, że aż mnie nosi. Jak już niejednokrotnie pisałam- niby takie małe rzeczy, a potrafią dać ogrom szczęścia. O ile, przyznam szczerze, wcześniej z niecierpliwością czekałam na wieczory, kiedy mam chwilę dla siebie po całym dniu, teraz z kolei oczekuję kolejnego dnia, żeby znów bawić się z moim skarbem i obserwować to, jak wspaniale się rozwija :D

Dla potwierdzenia dzisiejszego marchewkowego przełomu oczywiście dodaję również zdjęcia :D







Mamusiowe serduszko

Zabawa z moim malutkiem jest czymś, co zajmuje masę czasu, ale i strasznie to lubię. Co chwila wymyślamy coś nowego aby sobie życie urozmaicić. Ostatnio na przykład zaczęłam kłaść mu głowę na klatce piersiowej a on wtedy się bawi moją twarzą: głaszcze lub ciąga mnie za włosy, klepie po czole i ciąga za policzki. Jednak najfajnieszym elementem twarzy okazuje się nos. Są tam przecież dwie dziurki i tak ciekawie odstaje od twarzy :) Tak więc nadstawiając twarz do zabawy muszę liczyć się z tym, że małe paluszki będą próbowały zobaczyć co mam w nosie, będą ugniatać, ciągać i głaskać. Wszystkie te jego czynności są tak pocieszne, że nie mogę się powstrzymać od śmiechu, a on śmieje się wtedy razem ze mną. Poza tym jest jeszcze coś, co bardzo lubię w tych momentach. Gdy on mnie tak maltretuje, ja słucham jego malutkiego serduszka. Przypomina mi się wtedy czas kiedy on był jeszcze w moim brzuchu. Te jego kopniaczki i nasłuchiwanie serduszka na aparaturze u lekarza a potem w szpitalu... Można się wzruszyć.
Jeśli chodzi o nowości - mały zreflektował się, że ma stópki! Dzisiaj rano już nie miałam siły karmić go na siedząco po nocnych pobudkach, więc zabrałam go do łóżka.Gdy się ponownie obudziłam, mały się już wiercił i stękał. Ja patrzę na niego, a on pytki w górze i się nimi bawi! Oczywiście jak tylko zobaczył, że ja również nie śpię, zaczął zdawać mi relację z całej nocy. I jak tu nie kochać takiej pociechy... :)

Postanowiłam również uwiecznić to jak wygląda  czasie karmienia. Takie spojrzenie o prostu mówi wszystko :D










wtorek, 3 września 2013

Nerwusek

Wczoraj byliśmy u lekarza w związku z trwającym nadal przeziębieniem. Lekarka na szczęście stwierdziła, że nic złego się nie dzieje i powinnam dalej robić to co do tej pory czyli: smarować maścią majerankową, zakraplać sól fizjologiczną i wyciągać smarki. Tej ostatniej czynności poprostu nienawidzę, bo widzę jak mały się wtedy denerwuje. Nie lubię go świadomie doprowadzać do takiego stanu... Poza tym rozmawiałyśmy o rozszerzaniu diety maluszka. Powiedziała, że jak skończy 4 miesiące to mogę zacząć już mu coś podawać. Nadal jakoś mnie to przeraża, choć z drugiej strony nazbierałam już całą półkę różnych słoiczkowych specjałów i powoli się z tym oswajam. Jeśli chodzi o przeziębienie mojego maluszka to oczywiście i teściowa postanowiła jak zwykle swoje 5 groszy wcisnąć. Kazała mi małego nie kąpać jak jest chory, a jakie jej zdziwienie było jak stwierdziłam, że mam inne zdanie w tej kwestii i zrobię po swojemu. Potem nawet stwierdziła, że przy okazji czegoś innego, już nawet nie pamiętam czego, że nie będzie się za wiele wypowiadać, bo szkoda czasu jak nie mam zamiaru słuchać. Oczywiście posłuchać mogę, ale od razu szczerze uprzedziłam, że stosować się do tego nie będę :D
Od wczoraj Patrysio mój nabrał przeświadczenia, że jest bohaterem westernu, bo co chwila krzyczy ihaha. Już od rana mnie za wszystko opierniczał, a dziś jest to samo. Pocieszające jest to, że nie tylko ja u niego miałam przerąbane, bo zabawki też musztrował .Muszę przyznać, że to takie pocieszne. Dzisiaj jednak stwierdziłam, że jak tak krzyczy to w momencie, kiedy zaczyna być zmęczony. Zawsze to jakaś wskazówka :D 
Dzisiaj na forum padł pomysł zorganizowania przestrzeni, gdzie można by wszystkie nasze porady i linki do polecanych produktów zebrać do kupy. Niestety albo i "stety" nasza aktywność jest tak ogromna, że w gąszczu wszystkich postów ciężko niekiedy cokolwiek odnaleźć. Chciałyśmy stworzyć odpowiednie tematy w naszej grupie, ale moderatorzy z uporem maniaka wszystko nam kasują albo przenoszą. Tak więc ja postanowiłam się tym zająć i stworzyć tematyczne posty, aby jakiś porządek był  imam nadzieję, że ta opcja się utrzyma :)

niedziela, 1 września 2013

Postępy

Jak każda mama, jestem niezwykle dumna z postępów mojego dziecka. Zwłaszcza przy takim maleństwie jest wiele powodów do dumy. Właściwie każdego dnia ma miejsce coś, co mnie zadziwia. W ostatnich dniach Patryś doskonali swoją nową umiejętność- obraca się na boczki. Kilka dni temu, gdy wyszłam na chwilę na balkon zostawiłam go samego na macie, a jak wróciłam to on leżał już sobie na boczku. Teraz widzę, że z coraz większą łatwością mu to przychodzi.
Dodatkowo wczoraj po raz pierwszy podjął próbę pełzania. Położyłam go na brzuszku na łóżku a on opierając się na swoim kochanym nosku przemieścił się kilka centymetrów. Potem przy Marcinie też tak go położyłam, a on znów próbował pełznąć. Wspaniałe to było uczucie. Niekiedy zadziwia mnie jak wiele maluszki mają do opanowania i ze wszystkim dzielnie sobie radzą. Jednak bycie mamą jest czymś niezwykłym i wspaniałym. Obserwowanie tych wszystkich pierwszych razów... To jest coś co na zawsze zostanie ze mną i nikt mi tego nie odbierze.
Niestety ten weekend nie należy do kolorowych, choć tak bardzo bym tego chciała. Mojego maluszka dopadł katar i trochę pokasłuje. Wczorajsza noc była jedną z najgorszych. Obudził się po 1 a udało mi się go z powodzeniem odłożyć dopiero ok. 3. Kolejna pobudka była o 5 i potem już co najmniej do 8 nie spał. Miałam nadzieję, że chociaż w dzień odeśpię, ale nie. Okazało się, że teściowa przyjeżdża. Tak więc chcąc nie chcąc, wzięłam się za porządki, bo gdy ona nas nawiedza to niekiedy gorzej jak z inspekcją sanepidu. Tym razem też oczywiście miała jakieś "ale". Głównie wkurzało mnie, jak zwykle z resztą, gdy wypowiadała się cokolwiek na temat Patrysia. Jej rady po prostu systematycznie podnoszą mi ciśnienie. W końcu sama wiem najlepiej jak mam swoje własne dziecko wychowywać i jej do tego nie potrzebuję. Tak więc co chwila praktycznie ją opierniczałam, żeby sobie nie myślała, że wszystko jej wolno i dam sobie na głowę wejść.
Poza tym w ostatnim czasie zaszła zmiana jeśli chodzi o spanie. A więc dzisiejsza noc była drugą kiedy przespał jednym ciągiem 9 h. Przed wczoraj było tak samo. Fajnie by było, gdyby to była zmiana na stałe. Byłaby szansa, że się bardziej wyśpię. Tak więc jeśli ktoś twierdzi, że dzieci karmione piersią przez dłuższy czas nie są w stanie przespać nocy, stwierdzam, że to mit, który udało nam się obalić :D

Chciałam wstawić fotki mojego zasmarkanego dziobaczka, ale coś komputer mi odmawia posłuszeństwa. Zrobię to najwyżej jak uda mi się zdjęcia wydobyć :)

Bardzo mi miło że odwiedziłeś/aś mojego bloga. Będzie mi jeszcze milej gdy pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza ;)