niedziela, 6 lipca 2014

Jubilatka

Kolejny zaległy post, ale cóż... Tak to już u mnie bywa. Z wieloma rzeczami się nie wyrabiam i już nawet się nie bronię, żeby się do tego przyznać. Teraz udało mi się znaleźć wolną chwilę i nadrabiam zaległości w kwestii, która jak by nie było jest dla mnie ważna. Ostatnio kiedy tu zajrzałam, stworzyłam posta, który pobił moje rekordy popularności i poczytności, za co wszystkim dziękuję, zwłaszcza osobom, które miały w tym swój wkład.
Dzisiaj postanowiłam podsumować swoje 26 lat życia, które upłynęły w tamten piątek. Nadal się zastanawiam ile osiągnęłam,a ile powinnam osiągnąć. Przyznam szczerze, że wiele moich planów do tej pory spełzło na niczym, ale nadal łudzę się nadzieją, że to się zmieni.
Co mi się udało i jestem z tego dumna:

  • przetrwałam dojrzewanie bez złego towarzystwa i narkotyków
  • stałam się silna kobietą, twardo stawiającą swoje zdanie
  • zdałam maturę z niemieckiego z wynikiem 85 %- pomimo że byłam wiecznie zagrożona
  • skończyłam studia licencjackie na filologii angielskiej - pomimo że od początku wiedziałam, że to nie moja bajka
  • znalazłam super faceta- początkowo nie wierzyłam, że nam się uda, a jesteśmy razem prawie 7 lat i za rok bierzemy ślub
  • stosunkowo szybko, bo w wieku mniej więcej 20lat zakończyłam mieszkanie z rodzicami
  • mam syna, który napawa mnie dumą każdego dnia razem i z osobna

Co poszło nie do końca tak jak powinno:
  • chciałabym zrobić jakiś kierunek który pozwoliłoby mi pracować i dawać satysfakcję
  • chciałabym, żeby moja praca była bardziej rozwijająca i zadowalająca niż ta, którą mam
  • nadal jestem w związku nieformalnym
Wiem, że wiele osób  stwierdzi, że moje życie jest żałosne i pozbawione radości i celów, ale ja tego tak nie postrzegam. W tej chwili mam jeden podstawowy cel - Patryś. Chciałabym być dla niego najlepszą mamą, na jaką tylko zasługuje. Właściwie wszystko co robię do tej pory, staję się przez pryzmat dziecka. Niektóre osoby traktują to mniej czy bardziej ironicznie i dają mi o tym znać, ale szczerze? Mam to gdzieś. Jedyne co się dla mnie liczy to szczęście mojego księcia i nic poza tym. Chciałabym, żeby mnie kochał i szanował każdego dnia tak bardzo jak ja kocham go teraz. Mam nadzieję, że gdy on będzie w tym wieku co ja teraz to będziemy trwali w relacji pełnej szacunku zrozumienia i miłości. 

A jak będzie? Czas pokaże...


środa, 2 lipca 2014

Macierzyńskie mądrości

Już od dnia kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, na każdym kroku spotykałam się z różnego rodzaju radami zarówno od rodziny jak i znajomych. Zdarzało się, że i obce osoby wtrącały swoich parę groszy. Jedne mądrości faktycznie mi się przydają i stosuję, inne wywołują co najmniej uśmiech na ustach lub nawet jeżą włos na głowie. Dzisiaj postanowiłam rozważyć tą drugą kategorię. Wiele czasu nad tym myślałam nad tym co słyszałam do tej pory i postanowiłam się wspomóc kilkoma grupami na Facebooku, na których jestem z prośbą o pomoc.
A więc czas zacząć wyliczanie:
  1. Dziecko Ci tyle czasu choruje? To na pewno przez to, że dajesz mu tylko wodę do picia.
  2. Po co mu dajesz obiadki ze słoiczka?-  są syntetyczne, niezdrowe i ogólnie badziew.
  3. Dawaj dziecku jak najwięcej danonków (i tego typu serków), bo są zdrowe i jest napisane, że dla dzieci.
  4. Jedz dużo słodkich rzeczy, żeby mleko było słodkie i zdrowe.
  5. Nie obcinaj włosów przed 3 rokiem życia, bo to szkodzi.
  6. Nie pokazuj dziecku lustra przed 1 rokiem, bo późno zacznie mówić.
  7. Po każdym karmieniu powinno się odciągnąć resztę pokarmu, który pozostał w przeciwnym razie nie da się wykarmić dziecka, bo mi zabraknie mleka jak będzie starsze.
  8.  Daj "obessać" kość od kurczaka.
  9. Nie jeść owoców z pestkami, szczególnie większymi bo przenikają do mleka. Pytanie tylko czy w całości...
  10. Dziecko ma zimne rączki? Na pewno mu zimno!
  11. W domu ma byc cieplo, nie otwierac okien!
  12.  Noworodek czka (czasem pare razy na dzien) bo mu przeciez zimno.
  13. 3 miesiąc i nadal samą piersią karmisz? Powinnaś już dać coś innego. Masz słaby pokarm, dziecko sie nie najada, daj mieszanke w reklamach mówią że one są takie dobre dla dzieci.
  14. Jak wracasz z dworu kiedy jest bardzo zimno to odciągnij ZIMNY pokarm żeby dziecka nie zaziębić.
  15. Nie karm w trakcie gorączki, bo spalisz pokarm.
  16. Masz male cycki to nie wykarmisz.
  17. smoczek maczać w cukrze.
  18. Jak karmisz piersią to nie jedz lodów, bo mleko będzie zimne.
  19. Nie jedz czosnku, bo mleko nim zaśmiardnie.
  20. Żeby dziecko nie miało kolek to gdy kp to jedz tylko suchy stary chleb, gotowane suche ziemniaki i pij dużo przegotowanej wody bez niczego.
  21. Wyliż oczy dziecku po odwiedzinach, bo inaczej nie będzie w nocy spać.
  22.  miesięczne dziecko nie powinno jeździć samochodem bo potem chorobę lokomocyjna będzie mieć.
  23. Dziecko jest strachliwe? To znaczy że w ciąży się czegoś przestraszyłaś.
  24. Dziecko ma skazę białkową? Porzuć karmienie piersią. Przecież to nie o Twoje fanaberie i ambicje chodzi.
  25. Masz małe piersi? Dawaj szybko butelkę bo nie wykarmisz!
  26. Masz płaskie brodawki? Tym bardziej dziecka nie wykarmisz!
  27. Czemu to dziecko takie blade? (poniżej roku) lepiej nasmaruj go masełkiem i wystaw w wózku na balkon.
  28. Nie pokazuj lustra bo zobaczy diabła.
  29. Karmisz ponad rok? Szybko odstawiaj, bo Ci zęby powypadają.
  30. Dziecięce pranie zbieraj przed zachodem słońca żeby nie płakało.
  31. Nie pij gazowanych napoi bo mleko będzie z bąbelkami.
  32. Czerwona kokardka przy wózku obowiązkowo!- żeby nikt dziecka nie urzekł. 
  33. Jeżeli, pomimo czerwonej kokardki na wózku, ktoś rzuci urok na dziecko i dziecko płacze i nie da się uspokoić, to zdjąć swoje majtki i całe dziecko nimi wytrzeć - pomoże na bank!
  34. dziecko nie może się wychowywać bez smoczka, to tak, jak by zabrać mu dzieciństwo!
  35. Dziecko jak bierze antybiotyk a nie wygląda na chore to może iść do żłobka.
  36. Cukier jest zdrowy bo jest przeciez z buraków, to prawie jak warzywo.
  37.  Daj dziecku cukier na lyzeczce, dzieci uwielbiaja slodkie.
  38. 4 MIESIECZNEMU dziecku karmionemu piersią-ugotuj mu zupkę bo mu żołądek tym mlekiem zniszczysz.
  39. Jak dziecko ma czkawkę to daj mu cukru.
  40. Po co rozmawiasz z niemowlakiem skoro i tak nie rozumie??
  41. Nie wychodź na dwór z dzieckiem bez chrztu.
  42. C ty wiesz o dzieciach jak Twoje całe noce przesypia??
  43. Małe dzieci się nie brudzą więc po co je kąpać.
  44. Nie kąp dziecka w dniu chrztu bo to grzech.
  45. Dziecko nie chce jeść obiadku? Dodaj cukru lub soli.
  46. Nie noś dziecka, nie śpij z nim i nie przytulaj, bo się przyzwyczai.
  47. Dziecko jest niegrzeczne i ciągle płacze? Po chrzcie na pewno się uspokoi.
  48. Jak dziecko za dużo płacze, nie chce leżeć samo w łóżeczku, to trzeba: 1. Przepuścić przez stare kalesony. 2. Przelać nad dzieckiem wosk.
  49. Nie opalaj się bo się mleko w piersiach zważy.
  50. Jeśli dziecko do 2 miesiąca życia nie nauczy się przesypiać nocy to znaczy że jest nadpobudliwe.
  51. Niech dziecko popłacze- oczy mu się oczyszczą i będzie miało ładniejszy głos w przyszłości.
  52. Jak ochrzcisz  dziecko to się cofną problemy neurologiczne i rehabilitacja nie będzie potrzebna.
  53. Nie łaskocz dziecka, bo umrze!
  54. Co jest najlepsze na tzw jęczmień? Napluć dziecku w oko.
  55. Jak jesteś w ciąży to nie obcinaj włosów, bo dziecku nie będą rosły.
  56. Nie maluj włosów w ciąży bo dziecko rude będzie.
  57. Nie uprawiaj seksu w ciąży bo również będziesz mieć rudziaszka.
  58. Dziecko ma wysypkę? Na pewno czegoś mu brakuje, skoro nie dostaje słodyczy.
  59. Karmienie dziecka dłużej niż rok wynika z emocjonalnych problemów matki.
  60. Nie chodź boso po domu, bo dostaniesz zapalenia piersi.
  61. Nie wolno nosić ozdób na szyi, robić na drutach, ani przechodzić przez drut kolczasty w czasie ciąży bo dziecko się pępowiną okręci.
  62. Dziecko ma zielone kupki? To od przewianych piersi.
  63. Chudy pokarm jest od niepolewania tłuszczem ziemniaków.
  64. Będąc w ciąży nie można patrzeć na księżyc bo dziecko będzie łyse/głupie.
  65. Jeśli dziecko za szybko rośnie to należy zapychać je herbatką i soczkami to nie będzie tyle jadło.
  66. Nie można głaskać kota bo się urodzi z kocią mordką.
  67. Jak zgaśnie gromnica w czasie chrztu to dziecko umrze.
  68. Dziecku należy wiązać nogi do spania żeby nie miało krzywych.
  69. Niech dziecko nie śmieje się za głośno bo mu żyłka w głowie pęknie.
  70. Karmienie piersią wynika z lenistwa matki, bo nie chce jej się wstać i uszykować butelki.
  71. Karmienie dziecka dwuletniego to kazirodztwo,
  72. Karmienie dziecka z zębami powoduje zakażenie u matki.
  73. Po chrzcie połóż dziecko na stole, żeby było towarzyskie w przyszłości.
  74. Ząbkującemu dziecku należy dać owoc bo ze śliną wypływają witaminy.
  75. Nie zwracaj dziecku uwagi, a już napewno nie dawaj kary i nie zabraniaj bo będzie smutne.
  76. Dziecko musi pić mleko modyfikowane conajmniej do 3 r.ż. Tylko ono gwarantuje witaminy i mineraly które są mu potrzebne, normalna dieta tylko dziecku zaszkodzi.
  77. Dziecko jest chore gdy chodzi po trawie boso.
  78. Dziecko powinno mieć smoka w buzi bo jak się nałapie zimnego powietrza to będzie chore.
  79. Dziecko nie powinno jeść jabłek na dworze gdy jest zimno.
  80. Dziecko musi jeść cukier, żeby mieć siłę,
  81. Dziecko ma już rok? Każ mu chodzić!
  82. Nie zwracaj dziecku uwagi, a już napewno nie dawaj kary i nie zabraniaj bo będzie smutne.
  83. Po urodzeniu podać najpierw prawą pierś żeby dziecko nie było mańkutem. 

  84. Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność i przyznam, że nadal napływają do mnie różne inne magiczne rady. Mam nadzieję, że tym razem nikogo nie uraziłam. CHciałam jednak unaocznić ogrom różnego rodzaju, w różnym stopniu błędnych i dziwnych twierdzeń. Chciałam gorąco podziękować, wszystkim grupom które aktywnie uczestniczyły w tworzeniu tego posta. Enjoy! :D

piątek, 27 czerwca 2014

Żłobkowe dziecię


Temat tego posta krążył mi po głowie już od wielu miesięcy. Właściwie nad tym tematem zaczęłam się zastanawiać już w momencie kiedy zostałam mamą. Fajnie było objąć tą zaszczytną rolę rodzicielki nowego człowieka, ale mniej fajna była myśl, że któregoś pięknego dnia będę musiała go opuścić i oddać Go komuś pod opiekę.

Ciągle o tym myślałam. A im bliżej było do końca mojego urlopu macierzyńskiego tym myślenie przybierało na sile. Starałam się rozważyć wszystkie dostępne opcje, a kilka ich było. Oczywiście opcja babci i dziadków, ale o tym pisałam już we wcześniejszym poście. Dodatkowo tylko powiem, że moja mama pracuje i nie chciałam jej dodatkowo obarczać małym człowieczkiem, a moja babcia w moim mniemaniu może nie być do końca zdolna do opieki nad coraz bardziej mobilnym dzieckiem. Wiadomo, lata robią swoje a człowiek z czasem niestety nie młodnieje... Myślałam również nad tym, żeby zostać z nim co najmniej do wieku przedszkolnego, jednak to też ciężka kwestia do przemyślenia była.
Zaczerpnęłam również opinii na kilku grupach na Facebooku i kwestia żłobka okazała się być bardzo kontrowersyjna. Było wiele mam, które podzielały moją sytuację i pogląd. Jednak wiele osób uważało zdecydowanie, że matka powinna zostać z dzieckiem jak najdłużej bez względu na wszystko. Przykro mi bardzo, ale do gara nikt mi za darmo nie nakładzie. Oczywiste jest, że bardzo chętnie bym została z moim maluchem nawet do 18-stki, ale tak niestety się nie da. Pomijając kwestie finansowe, chciałabym nadal pozostać kobietą i człowiekiem ponad byciem kurą domową na pełen etat. Naprawdę mi brakuje czasu, kiedy byłam z moim Patrysiem cały czas, ale również wiem, że musiałam postąpić tak a nie inaczej w trosce o niego i o samą siebie. Tak sobie myślę niekiedy co mi z życia pozostanie, kiedy on dorośnie, ja ciągle w domu będę liczyć tylko na jego obecność? Tym bardziej odczuję stratę, żal i ból kiedy postanowi się ode mnie odciąć. A ten dzień napewno kiedyś nadejdzie. Wiem, że to bardzo odległe plany, ale ja naprawdę starałam się podejść do tematu na wielu przestrzeniach.
Zanim poszliśmy do żłobka, chodziliśmy przez jakiś czas na zajęcia grupy zabawowej raz w tygodniu. To mnie utwierdziło, że on się nadaje do obcowania z innymi. Z dziećmi nie miał oporów żeby się bawić. Zawsze chętnie do nich podchodził. Nowa pani też nie stanowiła problemu. Byłam z niego strasznie dumna jak sobie dawał radę. Więc tym bardziej utwierdziłam się, że żłobek nie jest najgorszym pomysłem.
Ja dalej intensywnie o tym myślałam i każdego dnia miałam inny plan i inne emocje. Z tego względu nie mogłam w nocy normalnie spać. Z jednej strony szukanie nowej pracy, a z drugiej strony opracowanie planu co zrobić, z moim księciem. Po wielu dyskusjach razem z M. podjęliśmy decyzję o żłobku.
Pierwszego dnia miałam do pracy na godz 14.00 więc poszłam z nim do żłobka z samego rana i posiedziałam z nim kilka godzin/Na początku byłam mega przerażona i ciężko mi było uwierzyć własnym oczom, gdy patrzyłam na niego w grupie innych małych dzieci. Wydawał mi się taki mały, zagubiony i bezbronny. Jednak szybko zauważyłam, że nowe otoczenie nie jest dla niego problemem. Tak się zaaferował nowymi zabawkami i dziećmi, że zapomniał o mojej obecności. Tak więc po kilku godzinach zostawiłam go tam nadal przerażona. Ja w pracy siedziałam jak na szpilkach, patrząc ciągle na telefon czy przypadkiem do mnie nie dzwonią, że coś się dzieje. Jednak nie. Nawet dzwoniłam sama, żeby się uspokoić, ale podobno był tak grzeczny, że panie się dziwiły że pierwszego dnia tak sobie daje radę.
Ochłonięcie z pierwszego szoku zajęło mi ok. tygodnia. Niestety w tym czasie zachorowaliśmy razem i oboje siedzieliśmy w domu. W tym czasie zmieniłam pracę i właściwie na razie nie żałuję tego wyboru.
Teraz znów Patrynio jest chory i po wczorajszej wizycie okazuje się, że ma zapalenie oskrzeli i mega katar. Na szczęście antybiotyki zaczynają działać bo już widać sporą różnicę od wczoraj. Oby szybko to ustąpiło, bo w porównaniu z zębami, które właśnie mu idą, bywa momentami  nieznośny strasznie.
Niekiedy mam straszne wyrzuty, że świadomie narażam własne dziecko na chorowanie i cierpienie, ale naprawdę uważam, że to najrozsądniejsze wyjście. Dodatkowo tłumaczę sobie, że jak nie teraz to w przedszkolu musielibyśmy przechodzić przez ciągłe choroby. Mam tylko nadzieję, że ta zła passa skończy się jak najszybciej....


Dodatkowo na koniec chciałabym przedstawić innym mamom listę rzeczy, na które warto zwrócić uwagę przyglądając się żłobkom:

  • ilość dzieci w grupie ( im mniejsza tym lepiej-u Patrysia jest ok. 5 osób i taką liczbę uważam w granicach normy)
  • ile jest opiekunek na daną grupę ( im więcej jest dzieci a pań mniej tym większe jest ryzyko, że panie się nie wyrobią)
  • najlepiej jest oglądać żłobek w godzinach południowych ( wtedy jest najwięcej dzieci i obserwacja jest najbardziej miarodajna)
  • rodzic powinien mieć możliwość obejrzenia wszystkich pomieszczeń, z którymi mają kontakt dzieci ( daje do myślenia gdy jest taki zakaz)
  • należy się zorientować jak wygląda adaptacja w danej placówce ( u nas przewidziany jest ok tydzień kiedy mama przebywa razem z dzieckiem w towarzystwie dzieci i pani, tylko że w naszym przypadku sprawy się przyspieszyły, dodatkowo robiłam listę rzeczy kiedy ma jeść a kiedy spać, co jeść a czego nie, jak lubi zasypiać a jak się bawić)
  • warto również pospacerować po korytarzu i delikatnie posłuchać jak panie zwracają się do dzieci: czy drą się ciągle czy zwracają się rozważnie jak do małych rozumnych człowieczków
  • przydatne jest również zwrócenie uwagi na stan zabawek, higienę przestrzeni gdzie przebywają dzieci i stopień zabezpieczenia przed zagrożeniami
  • po wysłaniu dziecka do żłobka należy obserwować jego zachowanie ( czy nie jest bardziej niespokojnie, gorzej śpi, nerwowe), może to świadczyć o tym, że coś złego się tam dzieje
Życzę wszystkim mamom, żeby podjęcie decyzji nie było takie trudne, a rozstanie z dzieckiem przeszło bardziej gładko niż się wydaje ;)






niedziela, 22 czerwca 2014

Mama pracująca po przerwie

Ale dawno mnie tu nie było. Aż mam wyrzuty sumienia. Jednak zbyt wiele się działo w moim życiu, bym miała natchnienie i siły do pisania. Jednak muszę przyznać, że to nie jest tak, że straciłam serce do pisania, bo myślałam o blogu cały czas. Właściwie pisanie jest dla mnie ważne odkąd zaczęłam dojrzewać. Wtedy myśli, emocje i hormony buzowały na tyle mocno, że musiałam znaleźć sposób jak to rozładować.
A więc do rzeczy. Głównym powodem dla którego zawiesiłam pisanie był mój nieszczęsny powrót do pracy. Było to dla mnie na tyle wielkim przeżyciem, że skupiałam się tylko i wyłącznie na tym. A było tego sporo. Najpierw trzeba było znaleźć cokolwiek. I tu się udało. Rozpoczęłam pracę na słuchawce dokładnie pierwszego dnia po wykorzystanym w pełni urlopie macierzyńskim. Jednak nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Mało tego- wyłam jak dzika, nie mogąc się pogodzić z tym, że zostawię mój skarb z kimś kto nie jest mną. Najpierw próbowałam zostawiać go z moją mamą i tatą. Jednak bardzo szybko doszłam do wniosku, że jednak lepszym wyjściem będzie wysłanie go do żłobka. Wiem, że wiele osób mnie za to zlinczuje, ale naprawdę nie mogłam inaczej. Po prostu doszłam do wniosku, że tak będzie lepiej. Dlaczego? Po pierwsze nie chciałam go tułać między tyloma osobami jak miał by to miejsce bez żłobka. Wystarczająco mi było przykro gdy ja po popołudniowej zmianie kończącej się o 20.00 odbierałam go od mamy. On po pobycie najpierw w żłobku, potem u dziadków był tak padnięty że odbierałam go na dobiciu tym bardziej że do tej pory zasypiał mi raczej maksymalnie do 20.00. Poza tym w żłobku respektują zarówno pory drzemek jak i posiłków co u babć z definicji nie ma mowy. Niestety ale plan dnia był naszym jedynym ratunkiem i jest to dla mnie sprawa ważna ponad wszystko.
Jak do tej pory udało mi się zmienić pracę. Choć pracuję za te same pieniądze to inne czynniki okazały się być decydujące. Po pierwsze lokalizacja.. Nie muszę jeździć po miejsce tu i tam żeby zawieźć małego, pojechać do pracy, go odebrać i dopiero wrócić do domu. Moja obecna praca mieści się 5 min. na piechotę od żłobka. Tak więc teraz zawożę go do żłobka a potem idę sobie do pracy. Potem taka sama kolejność po pracy. Poza tym mam możliwość pracy tylko na rano. Tak więc godzina 14.00 i jestem wolna. A tym samym mam czas dla mojego księcia. Tak jak już pisałam ale zmiany popołudniowe łamały mi serce gdy widziałam jak wyczerpany jest Patrysio. Teraz tego nie ma. Mamy stały plan który nie podlega dyskusji.
Jednak pobyt w żłobku nie jest tak kolorowy jak się wydaje bo choć jesteśmy tam od 13 maja to właśnie zaliczamy 2 katar. Wcześniejszy trwał tak jak inne do tej pory 2tygodnie. W między czasie zaliczyliśmy mega wymioty, które na szczęście opanowaliśmy bez interwencji szpitalnej.  Mam nadzieję, że w końcu to się ustabilizuje.
Jeśli chodzi o Patrynia to muszę przyznać, że poczynił znaczne postępy. Do tej pory mi się marzyło żeby zaczął chodzić przed 1 urodzinami. Choć  w tym temacie zaczęło się dziać właśnie przed urodzinami, to dopiero teraz, gdy skończyl 13 miesięcy to rozchodził się na dobre. Teraz już mało co raczkuje tylko szaleje na tych swoich kochanych nóżkach. Któregoś dnia nawet Wam pokażę jak to wygląda :) Dodatkowo pochwalę się, że mamy kolejnego zęba. Tak więc na dzień dzisiejszy mamy 9 sztuk plus co najmniej 3 w drodze :D
W kolejnych postach mam zamiar nawiązać do pewnych kwestii, które dziś poruszyłam i je rozwinąć. Więc mam nadzieje że jeszcze komuś będzie chciało się to czytać :)))

piątek, 18 kwietnia 2014

Wymusiciel

Ehh dzieci są naprawdę fascynującymi stworzeniami. Z każdym dniem utwierdzam się w tym przekonaniu co raz bardziej. Już niejednokrotnie pisałam o tym jak bardzo lubię obserwować mojego synka przy codziennych czynnościach. Uwielbiam na niego patrzeć nawet jak śpi. Tak niekiedy zastanawiam się nad tym jak to jest, że człowiek rodzi się taki mały, kruchy i bezbronny, a potem wyrasta na mądrego dojrzałego człowieka. 
Mam wrażenie jakby to było wczoraj, kiedy trzymałam na rękach malutką istotkę, której podstawowym talentem był płacz i robienie w pieluchy. Maleńka główka latała na wszystkie strony bezwiednie, gdy się jej nie przytrzymywało. Rączki i nóżki rozczulały swoimi mikroskopijnymi rozmiarami. I te kochane ledwo otwierające się oczka...
A teraz? Mam wrażenie, że mam do czynienia z zupełnie innym gatunkiem niż te 11 miesięcy temu. Patryś po pierwsze jest już sporym chłopcem. Gdy patrzę na jego nóżki to nie mogę się nadziwić że są już tak duże. Swoją drogą teściowa też mi nie chciała uwierzyć, że ma mu kupić buciki akurat na 13 cm. Już znacznie więcej rozumie z tego, co się dokoła dzieje. Również wiele rzeczy potrafi. W ostatnim czasie mam z niego ubaw, gdy mówię do niego 'oko' a on wtyka mi palca w oko. Gdy mówię 'nos' to mnie szczypie za kichawę. A gdy mówię buzia to całuje mnie z całych sił. 
Również znacznej zmianie zaczął ulegać jego charakter. Do jego silnej gadatliwości mogę już również dołączyć coraz bardziej rozwijającą umiejętność wymuszania. Z jednej strony jest to na swój sposób zabawne gdy się tak cały spina aż do czerwoności, ale także jest dla mnie sygnałem, że trzeba będzie nad tym popracować. Przecież nie mogę pozwolić, żeby dziecko weszło mi na głowę. Poza tym niech się uczy powoli, że nie zawsze się ma to co się chce. 
A co wymusza najczęściej? Oczywiście pozycja nr 1 CYC. Doszło już do tego, że gdy tylko usiądę na fotelu lub na podłodze to przylatuje i próbuje mnie rozbierać. Ba, ja nawet mogę spać, a on sam przyjdzie i się obsłuży. A gdy nie chcę mu dać to jest wielka obraza majestatu. Poza tym wymusza sadzanie na łóżku (sam jeszcze nie potrafi). Wymusza również otwieranie drzwi, żeby mógł łazić za mną wszędzie. Najchętniej nawet w łazience by mi towarzyszył. Całe szczęście nie mamy problemu z noszeniem na rękach-biorę go właściwie tylko wtedy gdy jest to konieczne. Jakoś średnio wyobrażam sobie mieć ciągle na rękach takiego klocka... ;)
Tak czy inaczej postanowiłam sobie, że będziemy pracować nad różnego typu wymuszeniami, żeby żyło nam się łatwiej. Pewnie będzie to wymagało trochę czasu, kreatywności i cierpliwości, ale dla dobra sprawy czego się nie robi. 
A jak to jest u Was? Jak często dzieci wymuszają? I co jest najczęściej obiektem takich zachowań?

sobota, 12 kwietnia 2014

11 miesięcy razem

Już tylko miesiąc pozostał do naszej pierwszej rocznicy. Rocznicy wydarzenia, które wywróciło moje życie i uporządkowało je na nowo. Bardzo często wspominam Tamten Dzień i staram się zapamiętać jak najwięcej. W moim przypadku nie wiele trzeba, by wspomnienia powróciły. Wystarczy wyjść na balkon i widać zza drzew szpital, w którym mój Patrynio przyszedł na świat. Niekiedy aż łezka w oku mi się kręci. Mam wrażenie jakby to wszystko działo się wczoraj, a to już prawie rok.
A właściwie co robiłam rok temu o tej porze? Coraz intensywniej przygotowywałam się do tego Dnia. Właściwie to bardziej mentalnie, bo z tego co pamiętam to dość długo zwlekałam ze spakowaniem toreb.Dopiero kilka dni później, gdy jedna z moich forumowych Majówek się rozpakowała, spięłam się w sobie i wzięłam się za to. O tej porze zaczęłam się robić coraz bardziej antyspołeczna. Ludzie mnie wkurzali coraz bardziej swoimi pytaniami kiedy urodzę, jak się czuję itp. A jak się mogłam czuć cięższa o 18 kg z wiercącym w żebrach gagatkiem? Już pomijam całą masę nasilających się innych dolegliwości. Jednak to ciągłe nękania znajomych i rodziny dały mi najbardziej w kość. I tak byłam mega zestresowana, że coraz większymi krokami zbliża się tak przełomowy Dzień, który ma na zawsze odmienić moje życie, a ciągłe pytania były na tyle męczące, że zaczęłam traktować jako ofensywę. Najgorsza byłą ta niepewność. Nie wiadomo było kiedy mogę się spodziewać rozwiązania. A na domiar złego nic nie zwiastowało, aby moja sytuacja miała ulec zmianie. Frustrowało mnie to niezmiernie...
Ahh tyle wspomnień związanych z tamtym czasem. Nadal nie dociera do mnie że już tyle czasu minęło. Ale najlepsze jest, że jeszcze więcej przygód przed nami. Patryś jest coraz większy, bardziej rozumny i oczywiście coraz bardziej kochany, o ile to wogóle możliwe ;)



piątek, 11 kwietnia 2014

Gdy tyłek przestaje się mieścić w lustrze...

Dziś postanowiłam poruszyć temat, który od jakiegoś czasu jest mi bardzo bliski. A więc odchudzanie. W życiu KAŻDEJ kobiety co najmniej raz pojawia się myśl, a nawet ambitny plan, żeby coś zrobić ze swoją sylwetką. Sprawa zazwyczaj przedstawia się jeszcze mniej kolorowo w momencie, gdy kobieta staje się mamą. Wiadomo przecież, że ciąża jest dużym obciążeniem dla organizmu, w tym figury. Do gry wchodzi również gospodarka hormonalna. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, wygląd często pozostawia wiele do życzenia...
W moim przypadku nadal pozostało mi wiele zbędnych kilogramów, które w dużej mierze są wynikiem zaniedbania. Z ręku na sercu przyznam, że źle i nieregularnie się odżywiałam. Moje posiłki niekiedy ograniczały się tylko do jednego dziennie, a bardzo często zamiast normalnego jedzenia zapychałam się słodyczami, chipsami i fast foodami. Tak było po prostu łatwo, szybko i wygodnie. Dodatkowo w ciąży przyzwyczaiłam się, że jako ciężarnej wszystko wolno-miałam smak na słodkie to jadłam nieograniczone ilości.
Któregoś pięknego dnia doszłam do wniosku, że koniec tego dobrego. Przygotowania do ślubu ruszyły, a waga zamiast ruszyć wskazówką w dół to szła w górę. Tak więc od 24 lutego przeszłam na dietę z wagą 76 kg przy wzroście 170 cm? Prawda, że nieźle? Jako że moje wcześniejsze doświadczenia z dietami kończyły się marnymi efektami, tym razem postanowiłam zmienić taktykę. Wcześniej mój zapał i motywacja wystarczały na maksymalnie tydzień i głównie sprowadzało się to do głodówek. Tym razem postanowiłam na racjonalne odżywianie. Jem mniejsze porcje a częściej. Nadal piję dużo wody. Zrezygnowałam ze słodyczy i tłustych rzeczy (choć kilka razy niestety już zgrzeszyłam). Jem znacznie więcej warzyw i owoców oraz tylko chude mięso. Przestałam smażyć, teraz gotuję i duszę, a czasem piekę.
Właściwie od razu zaczęłam widzieć różnicę. W ciągu pierwszego tygodnia schudłam ponad 1 kg. Wtedy właśnie włączyłam do mojej walki z wagą hula hop. Sporo się naczytałam, że właśnie takie kółko świetnie działa na talię i brzuch, więc postanowiłam sprawdzić to na własnej skórze.Początki były trudne. Na początku moje kręcenie sprowadzało się bardziej do skłonów, gdyż nijak nie potrafiłam ogarnąć tej sztuki. Ale mogę się już pochwalić, że jest o wiele lepiej- kółko raczej samo nie spada (chyba że za bardzo kombinuję), potrafię z nim chodzić do przodu i do tyłu, obroty w obie strony, półprzysiady, a od wczoraj też podskoki. Nabawiłam się też pięknych siniaków. 
Jak je zobaczyła moja mama, to się w głowę stukała, że nienormalna jestem, że sobie taką krzywdę robię. Moja determinacja jednak nie gaśnie przez kilka głupich siniaków.Gdy do domu wrócił M. po 2 tygodniach to usłyszałam komplement, że znacznie mniej wyglądam jakbym była w ciąży. Hula hopem kręcę codziennie 20 min.-1.5h łącznie i na dzień dzisiejszy efekty są super. Kiedy ćwiczę? Najczęściej albo w trakcie dziennej drzemki i wieczorem gdy już zaśnie lub normalnie w dzień, z tym, że umieszczam go w huśtawce. Jakby nie było zderzenie z cięzkim kołem mogłoby stanowić zagrożenie dla malucha, ale i mi nie pozwala się skupić na ćwiczeniu gdy mały ktoś wisi na nodze ;) Tak więc sposoby jakieś są, tylko trzeba mieć chęci do ćwiczeń.Udało mi się też zmotywować kilka osób do kręcenia, co bardzo mnie cieszy. W końcu jakiś mój pomysł komuś się udzielił :) 
Postanowiłam jednak jakoś jeszcze wspomóc moje odchudzanie i wpadłam na necie na coś takiego jak L-karnityna w żelu firmy BingoSpa. Podobno wspomaga spalanie tłuszczu i ujędrnianie skóry. Tak więc również włączyłam ten specyfik do mojej walki z wagą, tym bardziej że zauważyłam u siebie utratę jędrności zwłaszcza na brzuchu. Czy coś to pomoże? Nie wiem. Ale spróbować nie zaszkodzi. Jeśli chodzi o sam żel to zapach ma strasznie intensywny-pachnie jak maść typu Wicks, jednak po rozsmarowaniu szybko znika. Gdy się go wetrze w skórę to pozostawia chłodzące uczucie przez jakiś czas (ja zamówiłam z wyciągiem z zielonej herbaty, więc nie wiem jak jest z tą zwykłą). Jest też dosyć wydajny więc zakładam, że 500 ml opakowanie na długo mi starczy- naprawdę niewielka ilość jest potrzebna do smarowania. Żel ten ma jeszcze inny minus. Gdy się wchłania, robi się lepki na skórze, ale jak już wyschnie jest wszystko ok.
Na dzień dzisiejszy pozbyłam się 4.5 kg. W planach mam zamiar dojść do 60 kg, ale jak to wyjdzie, okaże się w praniu. I tak jestem dumna z dotychczasowych postępów. Chcę również żeby mój mały Książę był dumny że ma sexy mamę, a M. sexy żonę...

Na koniec jeszcze pokażę Wam jak było i jak jest. Może nie jest to najlepszy widok, ale uwierzcie że się staram. 







czwartek, 10 kwietnia 2014

Dziecko Dynamit


Tak niekiedy dochodzę do wniosku, że dzieci ze swoim wybuchem energii czekają specjalnie na taki dzień kiedy mamie jest gorzej. Wiem, że to może niedorzeczne stwierdzenie, ale tak czasem mi się wydaje. Albo po prostu moje dziecię ma takie hobby w postaci uprzykrzania życia w trakcie gorszych dni.
Wczorajszego dnia zdecydowanie nie zaliczę do udanych. Od samego rana czułam się jak na kacu: ból głowy, ogólne osłabienie i ciągłe suszenie. Generalnie daleko mi do szczęścia było. W związku z tym miałam cichą nadzieję, że mój Książę wykaże trochę serca dla zdychającej matki, ale niestety to marzenie nim pozostało.Mieliśmy aż 1 drzemkę w wymiarze aż 1 godziny i to nie całej, która się zakończyła o 12. A potem co? Do samego wieczora dzikie śpiewy jakby ktoś prosiaka zarzynał, tańce-hulańce i inne cuda-wianki na kiju. Mało tego jako, że mój syn potrzebował kompana do zabawy i publiki do występów to musiałam siłą rzeczy aktywnie brać udział we wszystkich punktach programu przewidzianych przez moją Gwiazdę. Oczywiście dodawać nie muszę, że ambitny plan z dnia wcześniejszego dotyczący generalnych porządków spełznął na niczym. 
Dzień Patrynio postanowił zakończyć dopiero po 20. Musiałam wtedy błyskawicznie go ogarniać do spania, bo ogarniała go senność coraz większa dosłownie z sekundy na sekundę. Po prostu w jednej chwili szalał jak opętany a sekunda potem już oczy na zapałki. Po tak intensywnym dniu wbrew mojej woli, śmiem twierdzić że to mógł być skok rozwojowy. Jeśli faktycznie tak jest to może w końcu doczekam się chodzenia. Jeśli nie, to może jednak Łobuz doczekał się upragnionego dnia, kiedy będzie mógł matkę zgnębić :P







Jeszcze na koniec chciałam się pochwalić moją głupotą. Normalnie aż mi żal tyłek ściska. Tak się ostatnio zastanawiałam nad tym, że nikt się nie odzywa w odpowiedzi na rozesłane przeze mnie CV. I właśnie odkryłam dlaczego-zamiast swojego to wysyłałam CV mojej mamy. Aż brak mi słów... Mam nadzieję, że teraz już uniknę tego typu głupich wpadek i w końcu znajdę jakąś pracę. W końcu czas mija, a moja pozycja nadal pod znakiem zapytania...

wtorek, 8 kwietnia 2014

Kampania Bepanthen Maść Ochronna

Jako że ostatnio postanowiłam poszerzyć swoje horyzonty blogerskie, postanowiłam częściej pisać o rzeczach innych niż moje własne dziecko. Tak więc dzisiaj napiszę nieco o kampanii w której mam przyjemność uczestniczyć, a dobiega powoli końca. Za pośrednictwem strony streetcom. pl dostałam zaproszenie do testowania maści ochronnej na odparzenia marki Bepanthen.


Przed tą kampanią niestety nie miałam przyjemności sprawdzenia osobiście jakości tego kosmetyku, gdyż będąc jeszcze w ciąży zaopatrzyłam się w wielkie pudełeczko Sudocremu, którego mam jeszcze spore ilości, gdyż moje dziecię nie przejawia wielkich skłonności ku odparzeniom. Do tej pory słyszałam wiele pozytywnych opinii o tym kosmetyku i byłam ciekawa czy faktycznie jest taki super.Oczywiście jak w każdej sprawie były też negatywne opinie, ale jak wiadomo nie wszystko wszystkim musi odpowiadać. Na szczęście na naszym rynku jest wiele opcji do wyboru i każdy znajdzie coś dla siebie ;) No i traf chciał, że akurat strona testerska, na której się zarejestrowałam, rozpoczęła współpracę właśnie z tą marką :D Pomyślałam sobie, że super sprawa - w końcu dostanę kosmetyki za free i jeszcze do tego ktoś będzie chciał wiedzieć co mam do powiedzenia...

W sumie dostałam 12 sztuk (miało być 13, ale zaszła jakaś pomyłka). Od razu pomyślałam sobie, że przyplusuję u koleżanek dając im gratisy. Do tej pory większość próbek już rozdałam, mam do uzupełnienia kilka raportów. Ogólnie nic trudnego.  Ale może powiem teraz kilka słów na temat samego kremu.
Powiem szczerze, że traf chciał, że akurat tego samego dnia co dotarła do nas przesyłka, mój Książę się trochę odparzył. Więc siłą rzeczy od razu pojawiła się okazja do sprawdzenia nowego nabytku. Krem o konsystencji prawie białej. Wystarczyło wycisnąć tylko troszkę, żeby można było wysmarować całą dupkę. Przyznam, że plusem jest to, że maść nie pozostawia po sobie jakiegokolwiek intensywnego zapachu- pupka ma być gładka i bez podrażnień a nie perfumowana. Rozprowadzenie kremu było łatwe i przyjemne- kosmetyk pozostawia delikatnie tłustą powłokę, ale nie brudzącą wszystkiego dookoła, tak jak to było w przypadku Sudocremu, po którym wszystko było białe. Ale w tym wszystkim i tak było dla mnie działanie. Przy Sudokremie niekiedy mijało trochę czasu zanim odparzenia znikały, a tym razem po Bepanthenie sprawy wróciły do normy po kilku godzinach. Po tamtym odparzeniu postanowiłam smarować mojego Księcia profilaktycznie raz na jakiś czas i jak do tej pory nie mamy problemów.
Podsumowując, gdybym miała teraz wybierać jeszcze raz krem do odparzeń to wybrałabym właśnie Bepanthen. W naszym przypadku sprawdza się doskonale pod każdym względem. Wiem, że nie wszystkie mamy podzielają te zdanie, ale jak wiadomo każde dziecko jest inne i to co odpowiada jednemu, drugiemu wcale nie musi pasować. Tak czy inaczej mam nadzieję, że ten wpis rozjaśni chociaż trochę tą sprawę :)




poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Wybór parasolki - Caretero Gringo


Spłodzenie tego posta chodziło mi już jakiś czas po głowie, ale tak samo jak w przypadku innych pomysłów, nie mogłam się zebrać sama w sobie, żeby przysiąść do komputera i napisać. Tym razem postanowiłam się wypowiedzieć nieco w kwestii pojazdów naszych szkrabów czyli tym razem na tapecie wózki :)

Naszym pierwszym wózkiem był Orion Hawiz. Przyznam, że byłam i właściwie nadal jestem z niego względnie zadowolona. Prowadzi się go lekko i jest wystarczająco skrętny, trzymać go tylko jedną ręką. Samo siedzisko jest wystarczająco obszerne. Wózek jest na tyle zabudowany, że odpowiednio chroni przed np wiatrem. Dodatkowo kosz jest w stanie zmieścić sporo zakupów ;)
Ale właściwie chyba tylko tyle pozytywów. Jeśli chodzi o minusy to przede wszystkim waga- 15 kg. Na szczęście mam możliwość umieszczania go w wózkowni, bo bym chyba wypluła kręgosłup, gdybym miała się z nim tłuc na 4 piętro, a przypominam, że mój syn do lekkich również nie należy od samego początku i niestety ale na wadze wciąż nie traci. Drugim minusem dla mnie jest to, że po przełożeniu rączki tak, aby dziecko jechało przodem do kierunku jazdy, prowadzenie idzie tak ciężko i topornie, że wogóle zrezygnowałam z tej opcji.


Tak więc biorąc pod uwagę te minusy, przede wszystkim ten pierwszy, postanowiłam rozejrzeć się za czymś nowym. Zdecydowałam, że najlepiej będzie znaleźć jakąś naprawdę lekką parasolkę za rozsądną cenę. Przeszukałam zasoby internetu jak tylko mogłam i właściwie zamiast cokolwiek ustalić to gmatwałam się w swoich osądach coraz bardziej. Któregoś dnia wybrałam się razem z Sylwią i Filipkiem do jednego ze sklepów dziecięcych. Tam sprzedawca pokazał nam kilka modeli. Zarówno mi jak i jej spodobał się wózek Caretero Gringo. Tak więc w domu na nowo rozgorzało buszowanie po internecie tylko że tym razem w poszukiwaniu jakichkolwiek recenzji tego oto pojazdu. Nic złego właściwie nie znalazłam więc dalej rozważałam tą kandydaturę. Właściwie cena trochę mi się nie spodobała, bo początkowo myślałam nad zakupem najzwyklejszego i najtańszego wózka, jednak przyznam że tego wyboru nie żałuję. Muszę się pochwalić, że nawet dziwnym zbiegiem okoliczności trafiłam na aukcję, gdzie była tylko jedna sztuka i to w kolorze zielonym-tak jak chciałam, ale za niższą cenę :D





Gdy nasz Caretero Gringo dotarł, początkowo byłam nieco rozczarowana, bo kolor wydał mi się sporo jaśniejszy niż było to pokazane na zdjęciach. Przypominał mi kamizelkę odblaskową, jakie noszą robotnicy drogowi, ale już się przyzwyczaiłam i jest ok. Sam wózek jest bardzo lekki (waży niecałe 6 kg) i nie sprawia mi trudności wniesienie go na górę jednocześnie trzymając mojego łobuziaka. Jeśli chodzi o prowadzenie, to przyznam, że jestem pod sporym wrażeniem, gdyż nie spodziewałam się że wózek typu parasolka może "sunąć" przed siebie tak lekko. Zdecydowanie sporym plusem jest siedzisko- wszystko jest miękkie i przyjemne, aż sama miałabym ochotę tam usiąść. Mojemu Paniczowi ten pojazd odpowiada do tego stopnia, że zazwyczaj nie zdążę dobrze spod bloku odjechać, a on już śpi i trwa to niekiedy 2 godziny! Bardzo przydatna jest opcja regulacji siedziska i podnóżka- bardzo często z tego korzystam. Dodatkowo samo składanie i rozkładanie wózka jest mega łatwe i szybkie. Jest jeszcze mały bonusik w postaci podstawki pod kubek, co uważam za miły dodatek

Jeśli chodzi o wady... Koszyk w Caretero Gringo jest tak mały, że właściwie go nie ma. Na szczęście można ten problem rozwiązać, wieszając zakupy na rączkach. Jednak trzeba przy tym uważać żeby torby nie wisiały gdy wyjmujemy dziecko, bo trzeba będzie liczyć się z upadkiem wózka. Dodatkowo brak jest amortyzatorów, ale jakoś telepanie wózka nie jest dla mnie rażącym problemem. Właściwie spodziewałam się, że jazda wózkiem po nieamortyzowanym terenie będzie tragiczna, ale byłam miło zaskoczona, bo nie było tak źle Mało tego- mój synuś wychodzi z założenia, że im bardziej się trzęsie, tym lepiej się śpi :))) Poza tym coś za coś: wózek super lekki, ale kosza i amortyzacji brak. 
Na tą chwilę Orion Hawiz okupuje wózkownię na rzecz Caretero Gringo. Jednak nie zamierzam z niego jeszcze definitywnie rezygnować, bo może się jeszcze przydać. Ale fakt faktem w codziennym użyciu dominuje właśnie Caretero Gringo. Generalnie zakup tego wózka uważam za trafiony i mogę go polecić każdemu, kto szuka czegoś takiego dla swojej pociechy :)
Bardzo mi miło że odwiedziłeś/aś mojego bloga. Będzie mi jeszcze milej gdy pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza ;)