środa, 15 stycznia 2014

Stuk puk. Mamo to ja!

W ostatnim czasie zastanawiałam się wiele nad licznymi kontuzjami małych dzieci. I jaki jest mój wniosek? Jestem pod wielkim wrażeniem ich determinacji w dążeniu do celu pomimo wielu ograniczeń związanych z ich możliwościami. Ja na przykład na miejscu Patrysia gdybym miała z taką częstotliwością łupać o różne meble, zabawki i inne rzeczy głową lub inną częścią ciała z różną siłą to bym chyba wolała się położyć i powiedzieć: "Pier... nie robię!" No taka prawda. Przecież taki mały dzieć ucząc się trudnej sztuki przemieszczania to zawadza o coś czymś średnio kilka lub kilkanaście razy na godzinę (pomijam okresy snu, które mogę nazwać okresami względnego bezpieczeństwa i spokoju). Również fascynujące jest dla mnie to jak szybko dziecko jest w stanie się otrząsnąć nawet po poważniejszym zderzeniu...
Wczoraj mieliśmy chyba najpoważniejszą jak do tej pory awarię-Patryś spadł mi z łóżka. Wiele osób pomyśli, że wyrodna matka ze mnie, że zostawiłam tak małe i do tego już wystarczająco mobilne dziecko same na łóżku. Wiem, że jeszcze bardziej absurdalną wymówką wydaje się stwierdzenie "bo ja tylko na chwilę się odwróciłam", ale faktycznie tak było. Na szybkiego zbierałam się i małego  jako że było już późno i w zasadzie powinniśmy już wyjść. I tylko na chwilę się odsunęłam a on już się przeturlał i leciał z łóżka na podłogę. Na szczęście nie było wysoko i nic poważnego się nie  stało, nawet nie uderzył się w głowę. Właściwie skończyło się tylko na strachu, który bardzo szybko udało nam się opanować.
Dzisiaj z kolei siedział sobie i gryzł gryzaka. I tak go zawiało do tyłu że zarył głową o bujak. Takich przykładów mogłabym mnożyć, ale nie o to mi chodzi. Chciałam zwrócić uwagę wszystkich jak powszechnym zjawiskiem są tego typu awarie. Wiem, że każda mama martwi się bardzo o swoje maleństwo i chciałaby je uchronić przed całym bólem i złem tego świata, ale niestety tak się nie da. Każdy człowiek w swoim życiu przechodzi przez wiele mniejszych czy większych kontuzji i taka jest kolej rzeczy. Ja doskonale pamiętam z okresu mojego dzieciństwa te wszystkie upadki z trzepaka, oranie chodnika kolanami rowerowe i rolkowe wywrotki. Niestety okresu niemowlęctwa już nie pamiętam, a szkoda :)
W ostatnich dniach przykuł moją uwagę taki wynalazek jak kask do nauki raczkowania i chodzenia. Przyznam szczerze, że poważnie przemknęło mi przez myśl żeby się zaopatrzyć w takie ustrojstwo, gdyż ilość zderzeń z niepożądanymi przedmiotami mojego Księcia jest coraz bardziej imponująca. Jednak doszłam do wniosku, że nie ma co popadać w paranoję. Równie dobrze mogłabym ubierać go tylko w piankowe lub puchowe kombinezony oraz wszystkie domowe przedmioty opatulić w miękkości. Ale przecież nie da się zapobiec wszystkim zagrożeniom i problemom. Jednak ja nie chcę chować swojego dziecka "pod kloszem". Chcę żeby zdobywał różne doświadczenia, nawet jeśli niektóre z nich nie będą przyjemne...

Z nowości i sensacji chciałam jeszcze dodać,że chyba dzisiaj Patryś po raz pierwszy wymówił tak wyczekiwane przeze mnie słowo MAMA. Nadal się wzbraniam przed myślą, że to już takie bardziej świadome, ale na to by raczej wskazywało. Gdy chciał żebym go wzięła do siebie na kolana to przyczłapał się do mnie i ciągnąc za nogawkę zaczął mówić "ma-ma ma-ma". Gdy ja robiłam to samo to i on powtórzył. M. oczywiście mi w to nie uwierzył i dalej z uporem maniaka twierdzi że słowo "tata" będzie pierwsze :D

No i na sam koniec kolejny dodatek do naszej galerii świątecznie-sylwestrowo :)







































niedziela, 12 stycznia 2014

8 miesięcznie

No i... dzisiaj kolejna nasza wspólna miesięcznica. Kochanie moje małe dzisiaj kończy 8 miesięcy. Wiem, że powoli robię się nudna w swoich wyznaniach, ale muszę to powiedzieć znów- jestem z niego niesamowicie dumna i szczęśliwa z tego jak się wspaniale rozwija. Pięknie już sobie po domu grasuje i śledzi mnie wszędzie gdzie tylko pójdę. Już nawet się ładnie na kolana podnosi. Gdy trzymam go za rączki to dźwiga się do pozycji stojącej i potrafi już nawet dosyć szybko przebierać stópkami stawiając kroki. Sama nie wiem komu więcej daje radości to odkrycie-mi czyjemu. Tak więc czekam teraz aż zacznie stawać sam na nóżki i pobiegnie sobie w świat. I pomyśleć że to już 8 miesięcy temu o tej porze trzymałam właśnie swojego nowo narodzonego skarba...










sobota, 11 stycznia 2014

Chorowitek

No i stało się. Patryś się przeziębił. Tym razem mam wyrzuty sumienia, że to moja wina, bo za słabo go dopilnowałam. Może za cienko go ubierałam, może częste siedzenie przy drzwiach balkonowych mu zaszkodziło, sama do końca nie wiem... Tak czy inaczej mam poczucie, że to przeze mnie. Do tej pory cieszyłam się, że dziecko mi się zdrowo chowa, bo do tej pory przeziębienie dopadło go tylko raz w okolicy września i skończyło się tylko na katarku, a tu taki klops. No nic. Trzeba wziąć się w garść i zamiast wkurzać się i użalać nad sobą trzeba zacząć działać. Dzisiejszy wieczór mogę spokojnie uznać jako pogrom mojej osoby. Zasnął przed 23, tak więc usypianie trwało prawie 3 godziny. Przez ostatnią godzinę praktycznie cały czas beczał. Nie pomagało zupełnie nic-ani cycowanie ani bujanie w łóżeczku ani zostawienie aż sobie popłacze. W końcu wzięłam go na ręce i przestał płakać. Dopiero na cycu (już nawet nie wiem które podejście) padł. Już byłam tym tak wkurzona, że zostawiłam go w łóżeczku i wyszłam wyrzucić śmieci, żeby się chociaż trochę wyciszyć i przez moment  go nie słyszeć. A już naprawdę miałam chęć się na niego wydrzeć i nim potrząsnąć, ale wiem że nie tędy droga Ale czego ja się spodziewałam skoro wciągu dnia łącznie przespał ok. 5 godzin....Gdyby nie to że jestem psychicznie zupełnie rozwalona to może aż tak by mnie to nie ruszało. W końcu to nie pierwszy już raz kiedy nie chciał wieczorem zasnąć. M. zaraz wróci a ja już nawet nie mam ochoty widzieć go ani wogóle nikogo. Oby jutrzejszy dzień był lepszy...

piątek, 10 stycznia 2014

Bloggerka marnotrawna

No i znów zaniedbałam mojego bloga. Ile razy obiecuję sobie poprawę, tyle razy spełza to na niczym. Jednak tym razem na poważnie mam zamiar do tego podejść i nawet jeśli nie będę mogła nic napisać, będę się starała dodać chociaż jakieś nowe fotki. A więc...
U Patrynia zaszło wiele kolosalnych zmian od ostatniego posta. PO PIERWSZE-uzębienie. Na dzień dzisiejszy mamy prawie 6 zębolków, z czego ten ostatni jest w końcowej fazie wybijania się. Podsumowując sam proces ząbkowania to muszę przyznać że przebiegał prawie bezboleśnie. Najgorsze chyba było, gdy zaczęły mu pękać i krwawić dziąsełka w miejscu górnych jedynek. Miewał niekiedy gorszedni kiedy marudził, ale wszystko mieściło się w granicach normy do zniesienia Choć cieszę się z tego, że te sprawy idą do przodu to tęsknię za tym szczerbatym uśmieszkiem. Wcześniej mnie przynajmniej tak boleśnie nie kąsał ;)
Kolejną nowością są znaczne postępy w mobilności. W święta od mojego kochanego synka dostałam chyba najpiękniejszy prezent jaki mama może dostać-w Wigilię Patryś ruszył do przodu z raczkowaniem a w Drugi Dzień Świąt sam usiadł. W tej chwili przemieszczanie idzie mu już całkiem sprawnie i na dobre porzucił pełzanie-po prostu doszedł do wniosku, że tak mu się bardziej opłaca bo jest znacznie szybciej :D Jednak śmiać mi się z niego chce, a dokładnie jakie zwyczaje sobie opracował. Chodzi o to, że wybierając się na dalszą wyprawę poza kocyk ubiera się w tetrę i idzie. Co więcej gdy wychodzi z pokoju obowiązkowo sobie śpiewa :D Jest to wielkim plusem, bo nawet gdy nie ma mnie przy nim to wiem co ma w zamiarach. Wiele mam po osiągnięciu takiego poziomu mobilności "narzeka" na to i z tęsknotą wspomina czasy kiedy dziecko leżało sobie bezpiecznie w jednym miejscu. Ja jednak jestem wniebowzięta tym ewenementem i wcale bym się nie cofnęła do tego co było wcześniej. Teraz łatwiej jest nam się "dogadać"-jak coś chce to podejdzie i jakos próbuje pokazać. Poza tym do tej pory jak nie mógł czegoś dosięgnąć to strasznie się denerwował, a teraz gdy cały świat stoi przed nim otworem wykazuje jakby więcej szczęścia i spokoju :)
Jeśli chodzi o jego samodzielność to stwierdzam, że jest na wysokim poziomie. Nie muszę spędzać przy nim całego czasu, bo wiem, że i beze mnie sobie  świetnie radzi. Na kocyku robi sobie przegląd wszystkich zabawek, potem rusza na zwiedzanie pokoju a nawet mieszkania. Czasem zamelduje o swoim dalszym istnieniu u mnie na kolanach (zwłaszcza gdy mam dla niego coś do jedzenia lub sama próbuję coś skonsumować). Jednak pomimo, że nie jest strasznie wymagającym i absorbującym dzieckiem, mam ostatnio wielkie lęki. A mianowicie chodzi o zbliżający się coraz większymi krokami powrót do pracy. Ze względu na sytuację finansową nie będę mogła sobie pozwolić aby zostać w domu po zakończeniu urlopu macierzyńskiego, a co za tym idzie, będę musiała zorganizować jakąś opiekę dla mojego Dziubka. Serce mnie boli i pęka za  każdym razem, gdy pomyślę, że ktoś inny miałby się nim zajmować a ja nie mogłabym w pełni jak do tej pory obserwować jego postępów rozwojowych. W ostatnim czasie zaczęłam o tym wszystkim bardzo intensywnie myśleć i zaczełam w związku z tym łapać mega doły. Ciężko przyswajam tak szybki upływ czasu i te ciągłe zmiany... Uważam również, że mając roczek będzie  nadal za malutki na nasze rozstanie. Staram się do tego tematu podejść racjonalnie i wtedy widzę, że poprostu wpadam w jakąś paranoję i nawet gdy nadejdzie czas naszego "rozstania" to o wiele gorzej zniosę to ja niż on. Wiem również, że nie mogę tak cały czas kurczowo trzymać się siedzenia w domu, bo moja praca jest potrzebna nie tylko budżetowi rodzinnemu, ale również mojej psychice jak i samemu Patryniowi. W końcu TEN moment prędzej czy później musiałby nastąpić i bez względu na to kiedy by to było to tak samo przykro by mi było. Jak do tej pory ustalenia wyglądają w ten sposób, że Patryś pójdzie do żłobka. Nadal mam mieszane uczucia czy sobie on w ogóle poradzi, ale to również chyba tylko efekt mojej paranoi i zbyt małej wiary w możliwości własnego dziecka...
Bym była prawie zapomniała, ale 8 grudnia w końcu doczekałam się Chrztu mojego Księcia. Wszystko przebiegło tak jak trzeba (nie licząc naszego drobnego spóźnienia na Mszę). Co prawda musiałam również teściową pohamować z jej zapędami do rządzenia, ale na szczęście obyło się bez dodatkowych problemów :)

W ramach zadośćuczynienia dodaję również trochę zdjęć. W najbliższym czasie mam nadzieję nadrobić zaległości w aktualizowaniu naszej galerii :)

Nasz Chrzest :)
























Ciąg Dalszy Nastąpi... ;)
Bardzo mi miło że odwiedziłeś/aś mojego bloga. Będzie mi jeszcze milej gdy pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza ;)