niedziela, 21 lipca 2013

Paluszek

Wczorajszy dzień prawie cały spędziliśmy poza domem czyli na działce. Miło było pobyć razem na świeżym powietrzu. Co prawda na działce jest jeszcze strasznie dużo do roboty, ale jak by nie było cieszy mnie świadomość że wszystko co tam się znajduje jest nasze-chociażby wisienki czy porzeczka :) Pysio też był raczej grzeczny i dużo spał, dzięki czemu i ja mogłam nieco odetchnąć. W przerwach kiedy nie spał bawiliśmy się a on się nie przestawał uśmiechać-wspaniałe uczucie patrzeć na uśmiech własnego dziecka. Wieczorem zaszliśmy jeszcze do znajomych na grilla, niestety nie dało się długo tam pobyć jako, że mały zaczął jasno dawać do zrozumienia że już nadchodzi pora kąpania i spania. Właściwie nie pomagało nic: ani cyc ani smoczek, ani noszenie na rękach-cały czas płakał, a ja już nie miałam do tego siły.  Przyszło mi do głowy że może dam mu chociaż palca, bo strasznie pchał swoje piąstki do buzi, i wtedy doświadczyłam naprawdę dziwnego uczucia. Było to coś jakby rodzaj błogości i przyjemności. Aż mi się oczy zaczęły zamykać. Tak naprawdę ciężko to opisać, ale było coś bardzo przyjemnego. Gdy spojrzałam na mojego królewicza, okazało się, że zasnął-wystarczyły dwie minuty obcowania z moim palcem :) Wiem, że może nie jest to najlepszy sposób na uspokojenie, ale się udało. Tak się jednak zastanawiam, czy to, że ja również odczuwałam z tego powodu jakąś przyjemność jest normalne? Mam nadzieję, że tak...

wtorek, 16 lipca 2013

Mały człowieczek

W piątek mój mały książę skończył dwa miesiące. Ludzie mówią, że już zupełnie inaczej wygląda niż na samym początku. Dla mnie jednak jest nadal tym samym małym szkrabem, nawet jak patrzę na fotki. W sumie przez ten czas zmiany zaczęłam dostrzegać bardziej w jego zachowaniu niż wyglądzie. Już potrafi się czarująco uśmiechać i dyskutować ze mną, coraz bardziej interesują go zabawki, w momentach kiedy nie śpi, potrafi się czymś zająć i nie płakać. Zaczyna się z niego robić mały człowieczek.
W piątek z okazji naszej miesięcznicy skoczyliśmy do sklepu na zakupy i przyznam że mnie poniosło. Wróciliśmy do domu z całą torbą ciuszków w rozmiarze 68 i 74-robimy już kolejne zapasy. Gdy się rozpakowałam to usiadłam tak nad tą stertą i z jednej strony miałam wrażenie że te ubranka są dużo za duże, a z drugiej strony pomyślałam że dzieciaczki przecież rosną błyskawicznie. W najbliższych dniach i tak będziemy przechodzić na rozmiar 68 :)
Niedzielę spędziliśmy bardzo przyjemnie-pojechaliśmy na wieś. Co prawda wietrznie było ale małego wsadziłam w chustę i było ok. W ten sposób on sporo pospał a ja miałam sporo czasu żeby odetchnąć świeżym powietrzem na łonie natury. Nawet zaliczyliśmy drobny spacer. Tego mi było trzeba-chwili wytchnienia. Tylko przydało by się wygospodarować jakoś kilka godzin bez małego ssaka u boku...
Dziś miałam okazję poznać drugą mamę z naszego forum, mieszkającą w mojej miejscowości. Aż dziwne, że w takim zadupiu znalazły się 3 mamusie z tego samego okresu :) Jak by nie było, fajnie jest mieć takie towarzystwo-chociaż ktoś rozumie bieżące sprawy i problemy. A ja znowu miałam wrażenie że mi ktoś dziecko podmienił, bo maluch cały spacer przespał. Mało tego, jeszcze jakieś pół godziny musiałam czekać przed blokiem, aż się obudzi. Poza tym zaliczyliśmy dzisiaj wspólną kąpiel i przyznam, że to było naprawdę wspaniałe doznanie. To było takie osobiste wręcz intymne. Fajnie było przytulić do siebie takiego golaska lub patrzeć jak przebiera tymi swoimi kochanymi nóżkami. Przyznam, że chyba bardziej mu to pasowało niż kąpiel w wanience, która już się robi za mała. Chyba jednak przemyślę ponownie opcję chodzenia na basen pomimo, że stan mojego ciała pozostawia nadal wiele do życzenia...

















środa, 10 lipca 2013

Złoty strzał :)

Chyba nie ma w życiu człowieka drugiego takiego okresu, kiedy widok kupy i dźwięk soczystych bąków wprawia w tak ogromne szczęście oraz zainteresowanie. Ta kwestia potrafi dać temat do dyskusji na wiele godzin.Oczywiście komizm lub tragizm takich anegdot jest zrozumiały tylko dla mam, inni ludzie już tego nie pojmują. Bo niby co może być fascynującego w urobionych po oba końce, aromatycznych pieluchach? Otóż wiele.Najwięcej opowieści bywa raczej zabawnych. Szczególnie historie w jakich okolicznościach kupa nieoczekiwanie wydostała się poza miejsce swojego przeznaczenia czyli w pieluchę.
 Ja na przykład jakiś czas temu miałam sytuację kiedy mój książę potraktował mnie na dwa fronty. Sikiem prawie mnie dosięgnął i jednocześnie poszła bryzgiem rzadka kupka. Ja trzymając przygotowaną pieluchę, byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam co mam robić. Czy osłaniać się przed strumieniem czy próbować zatamować kupkową lawinę przed wydostaniem się poza przewijak. W tamtym momencie podziękowałam Bogu za ten dodatek. 
Innym razem mój maluch nauczył mnie, że mama powinna być gotowa na każdą okoliczność i w związku z tym posiadać co najmniej jeden dodatkowy komplet ubranek wychodząc z domu. Aby się o tym przekonać wystarczył jeden wypad na działkę, kiedy siedząc w chuście, zrzucił bombę, załatwiając się po pachy. Chusta oczywiście też musiała już iść do prania...
Tego typu historie można by mnożyć w nieskończoność i na pewno każda mama dodałaby coś od siebie. Czytając nasze majówkowe forum doszłam do wniosku, że gdyby zebrać te kupkowe historie w jedno miejsce to powstalaby pokaźna książka. Ale niestety nie zawsze bywa tak wesoło. Często małe dzieciuszki mają problemy bączkowe i wtedy każde, nawet najmniejsze prutnięcie wprawia mamę w stan głębokiej euforii. Ehh gdyby ktoś mi jeszcze parę miesięcy wstecz powiedział, tego typu sprawy będą mi zaprzątać głowę do tego stopnia, myślałabym że oszalał...

Wszystkich, którzy uważają poruszony przeze mnie temat za wysoce nieapetyczny, a wręcz obrzydliwy, przepraszam. Niestety jednak ta kwestia dotyczy każdej mamy, a jako że blog poświęcony jest mojej działalnościw byciu mamą, nie mogłam pominąć i tego :)

wtorek, 9 lipca 2013

W Nibylandii...

W życiu bym nie pomyślała, że dzieciaczkowy świat pochłonie mnie do tego stopnia i okaże się tak fascynujący. Właściwie moja obecna egzystencja sprowadza się do karmienia i zmieniania pieluch na zmianę plus codzienne spacerki z rana. Choć to wydaje się strasznie monotonne, ma również swój urok. Na przykład każdego ranka budzimy się razem i patrzymy sobie w oczy. I chyba nigdy nie znudzi mi się ten moment kiedy on się śmieję tą swoją bezzębną buźką i macha rączkami. Właściwie codziennie czekam na ten magiczny moment. To nic że chwilę później ma miejsce megakrzyk i trzeba biegiem wstawać aby zrobić porządek z pieluchą :)
Wczoraj byliśmy znów na spacerze w parku. Doszłam do wniosku że jest to mega klimatyczne miejsce, do którego będziemy chodzić jak najczęściej. Dokoła dużo sosen dających cień, więc nie trzeba walczyć o "dobrą" ławkę bo jest ich pod dostatkiem. Plac zabaw jest ogrodzony co według mnie również jest sporym plusem, ale póki co to mnie jeszcze nie dotyczy. Na razie mogę jedynie obserwować jak inni bawią się ze swoimi pociechami, chociaż wiem, że niedługo i ja się doczekam. Tak w ogóle rzuca się w oczy bardzo duża ilość osób z wózkami. Gdy tak siedziałam  sobie na ławce w przerwie między jednym marudzeniem mojego malucha a drugim, dotarło do mnie, że w tym wszystkim jest pewnego rodzaju magia. To tak jakbym dotarła  do nieznanego wcześniej świata. Przecież wiele razy byłam na placach zabaw lub przechodziłam obok nich, ale wcześniej to był po prostu jakiś obiekt. Teraz, odkąd jestem mamą, takie miejsca nabrały dla mnie życia. Z resztą jakby nie było prędzej czy później stanę się ich aktywnym użytkownikiem.

Mój maluch niekiedy mnie naprawdę zaskakuje. Każdego dnia uświadamiam sobie jak wiele wymaga ode mnie kreatywności w  zgadywaniu o co mu może chodzić. Ostatnio mały artysta pogniewał się na butelkę i nie chciał pić ani mleka ani wody. Rozwiązanie okazało się być wręcz idiotyczne: mały doszedł do wniosku, że znacznie lepiej mu jeść bardziej siedząco niż leżąco, a butelka musi być pod odpowiednim kątem. Do tej pory miałam również problem z jego ssaniem smoka. Jakoś mu to nie odpowiadało do tego stopnia, że postanowił trenować strzał w dal. I ile razy bym nie próbowała skutecznie umieścić smoka, on nim tylko strzelał. Tu również znalazł się sposób: wystarczyło kupić smoczka o innym kształcie i większego.  Tak więc powoli coraz częściej udaje mi się zorganizować jakąś wolną chwilę wsadzając na przykład małego do bujaczka, włączając z telefonu odkurzacz lub suszarkę i jeżdżąc  tak po całym pokoju. Przy okazji mam takie małe fitness :)

niedziela, 7 lipca 2013

Moherom śmierć

Już wielokrotnie w różnych sytuacjach dawałam upust swojej "sympatii" do wyjątkowej grupy społecznej jaką są mohery. Czym się one charakteryzują? Po pierwsze tym, że w ich mniemaniu są o tyle wyjątkowe, że wszystko z urzędu im się należy, mają niezwykle wyczulone zmysły na to co dzieje dokoła, co pozwala na tworzenie niesamowitych plotek i do tego ta bezwzględna nieomylność... Aż boję się pomyśleć, że sama kiedyś taka będę...
Prawdziwy moher nigdy nikogo nie przepuszcza. Ani w kolejce, ani w tramwaju czy autobusie a już na pewno nie w kościele. Ja do kościoła nie chodzę, ale znam wiele dziewczyn, które twierdzą, że będąc w ciąży mało tego, że nie spotkały się tam z ustąpieniem miejsca przez te istoty , to jeszcze wymuszano na nich aby to one stały. Ja osobiście stałam się ofiarą takiego uroczego mohera. Jeszcze jak byłam w ciąży, jakoś jeszcze z początku, wielce oburzona baba wydarła się,że " Tak to jest jak dama z Pcimia przyjedzie" a starszy człowiek stać musi. Ale nie ważne, że ja nawet ledwo siedziałam, bo było mi słabo i mało co się nie porzygałam. Swoją drogą ciekawe jest, że w marketach czy ciuchlandach ich werwa i power potrafią przewyższać zdrowego nastolatka, a wszelkie schorzenia odchodzą w niepamięć. Po prostu wszystko zależy od kontekstu...
Moherowe wścibstwo często potrafi urastać do rangi prawdziwej sztuki. W końcu to nie jest proste lecieć przez całe mieszkanie od okna do drzwi wejściowych, znajdujących się po przeciwległej stronie bloku, po drodze odbijając się od ścian niczym kauczukowa piłeczka, aby dokładnie wybadać kto do kogo i w jakim celu przychodzi. Potem ekipa z całego bloku rozsiada się przed blokiem na ławce robiąc podsumowanie, przy okazji dodając od siebie więcej niż faktycznie jest prawdy. Ten widok zawsze kojarzył mi się z wronami siedzącymi w rządku na liniach wysokiego napięcia. Naprawdę fascynujący obrazek :)
Jeśli chodzi o nieomylność, hmm... to również jest bardzo ciekawy temat. Akurat ta cecha chyba najbardziej działa mi na agresję. Moja babcia jest w tym naprawdę genialna zaraz obok talentu sąsiedzkiej inwigilacji i niejednokrotnie ostro się z nią o to kłóciłam. Moher jest przekonany, że ze względu na wiek posiada doświadczenie w każdej dziedzinie dające prawo do krytykowania i oceniania innych, jednocześnie samemu pozostając bez skazy. Same nigdy przecież nie popełniały błędów, nic złego nigdy nie zrobiły i mając już kilkadziesiąt lat na karku wyglądają perfekcyjnie. Wczoraj na przykład miałam przyjemność doświadczyć eksperckiego oka sąsiadek mojej szanownej babci. Jako, że staram się z moim maluchem ucinać codziennie chociaż krótki spacer, postanowiłam  odwiedzić seniorkę. To nic, że jej "mądrość" sprawia, że nóż w kieszeni mi się otwiera i zawsze muszę kawał czasu odpocząć zanim po raz kolejny ją odwiedzę. Wnuczka ma serce i babcię odwiedzi, pomimo że inni już dali sobie z tym spokój. Siedziała akurat ze swoimi 2 sąsiadkami przed blokiem. Nie zdążyłam niestety dobrze pod blok podjechać i zaparkować, a już usłyszałam: " No i brzuszek został". No żesz... A jak ja przepraszam mam wyglądać po niecałych 2 miesiącach od porodu?? I tak straciłam już ok. 15 kg, ale dla szanownego jury miss polonia to nic. Same przecież nieskalane żadną zmarszczką ani fałdką. Z jednej strony mnie to strasznie wkurzyło, a z drugiej strony zrobiło mi się przykro. I tak ostatnio jakoś krytyczniej patrzę w lustro, a tu jeszcze takie coś. Do tego moherki zaczęły również obceniać i komentować mojego synusia, że pewnie mu szkodzi że czapeczki nie założyłam (a temperatura 27stopni). Oczywiście jestem wyrodną matką, bo w taką pogodę nie ubrałam dziecka jak na Syberię. Do piekła za to pójdę. 
Niekiedy gdy się tak zastanawiam to zaczynam wątpić w starość. Ludziom w późniejszym wieku naprawdę momentami odbija, aż nie mam chęci sama starości doczekiwać. A szczerze mam nadzieję, że jesli doczekam tego wieku, uda mi się być normalną, pogodną seniorką, a nie wrednym moherem. Trudne to może być, aczkolwiek liczę na to że do zrobienia :)
Bardzo mi miło że odwiedziłeś/aś mojego bloga. Będzie mi jeszcze milej gdy pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza ;)