piątek, 10 stycznia 2014

Bloggerka marnotrawna

No i znów zaniedbałam mojego bloga. Ile razy obiecuję sobie poprawę, tyle razy spełza to na niczym. Jednak tym razem na poważnie mam zamiar do tego podejść i nawet jeśli nie będę mogła nic napisać, będę się starała dodać chociaż jakieś nowe fotki. A więc...
U Patrynia zaszło wiele kolosalnych zmian od ostatniego posta. PO PIERWSZE-uzębienie. Na dzień dzisiejszy mamy prawie 6 zębolków, z czego ten ostatni jest w końcowej fazie wybijania się. Podsumowując sam proces ząbkowania to muszę przyznać że przebiegał prawie bezboleśnie. Najgorsze chyba było, gdy zaczęły mu pękać i krwawić dziąsełka w miejscu górnych jedynek. Miewał niekiedy gorszedni kiedy marudził, ale wszystko mieściło się w granicach normy do zniesienia Choć cieszę się z tego, że te sprawy idą do przodu to tęsknię za tym szczerbatym uśmieszkiem. Wcześniej mnie przynajmniej tak boleśnie nie kąsał ;)
Kolejną nowością są znaczne postępy w mobilności. W święta od mojego kochanego synka dostałam chyba najpiękniejszy prezent jaki mama może dostać-w Wigilię Patryś ruszył do przodu z raczkowaniem a w Drugi Dzień Świąt sam usiadł. W tej chwili przemieszczanie idzie mu już całkiem sprawnie i na dobre porzucił pełzanie-po prostu doszedł do wniosku, że tak mu się bardziej opłaca bo jest znacznie szybciej :D Jednak śmiać mi się z niego chce, a dokładnie jakie zwyczaje sobie opracował. Chodzi o to, że wybierając się na dalszą wyprawę poza kocyk ubiera się w tetrę i idzie. Co więcej gdy wychodzi z pokoju obowiązkowo sobie śpiewa :D Jest to wielkim plusem, bo nawet gdy nie ma mnie przy nim to wiem co ma w zamiarach. Wiele mam po osiągnięciu takiego poziomu mobilności "narzeka" na to i z tęsknotą wspomina czasy kiedy dziecko leżało sobie bezpiecznie w jednym miejscu. Ja jednak jestem wniebowzięta tym ewenementem i wcale bym się nie cofnęła do tego co było wcześniej. Teraz łatwiej jest nam się "dogadać"-jak coś chce to podejdzie i jakos próbuje pokazać. Poza tym do tej pory jak nie mógł czegoś dosięgnąć to strasznie się denerwował, a teraz gdy cały świat stoi przed nim otworem wykazuje jakby więcej szczęścia i spokoju :)
Jeśli chodzi o jego samodzielność to stwierdzam, że jest na wysokim poziomie. Nie muszę spędzać przy nim całego czasu, bo wiem, że i beze mnie sobie  świetnie radzi. Na kocyku robi sobie przegląd wszystkich zabawek, potem rusza na zwiedzanie pokoju a nawet mieszkania. Czasem zamelduje o swoim dalszym istnieniu u mnie na kolanach (zwłaszcza gdy mam dla niego coś do jedzenia lub sama próbuję coś skonsumować). Jednak pomimo, że nie jest strasznie wymagającym i absorbującym dzieckiem, mam ostatnio wielkie lęki. A mianowicie chodzi o zbliżający się coraz większymi krokami powrót do pracy. Ze względu na sytuację finansową nie będę mogła sobie pozwolić aby zostać w domu po zakończeniu urlopu macierzyńskiego, a co za tym idzie, będę musiała zorganizować jakąś opiekę dla mojego Dziubka. Serce mnie boli i pęka za  każdym razem, gdy pomyślę, że ktoś inny miałby się nim zajmować a ja nie mogłabym w pełni jak do tej pory obserwować jego postępów rozwojowych. W ostatnim czasie zaczęłam o tym wszystkim bardzo intensywnie myśleć i zaczełam w związku z tym łapać mega doły. Ciężko przyswajam tak szybki upływ czasu i te ciągłe zmiany... Uważam również, że mając roczek będzie  nadal za malutki na nasze rozstanie. Staram się do tego tematu podejść racjonalnie i wtedy widzę, że poprostu wpadam w jakąś paranoję i nawet gdy nadejdzie czas naszego "rozstania" to o wiele gorzej zniosę to ja niż on. Wiem również, że nie mogę tak cały czas kurczowo trzymać się siedzenia w domu, bo moja praca jest potrzebna nie tylko budżetowi rodzinnemu, ale również mojej psychice jak i samemu Patryniowi. W końcu TEN moment prędzej czy później musiałby nastąpić i bez względu na to kiedy by to było to tak samo przykro by mi było. Jak do tej pory ustalenia wyglądają w ten sposób, że Patryś pójdzie do żłobka. Nadal mam mieszane uczucia czy sobie on w ogóle poradzi, ale to również chyba tylko efekt mojej paranoi i zbyt małej wiary w możliwości własnego dziecka...
Bym była prawie zapomniała, ale 8 grudnia w końcu doczekałam się Chrztu mojego Księcia. Wszystko przebiegło tak jak trzeba (nie licząc naszego drobnego spóźnienia na Mszę). Co prawda musiałam również teściową pohamować z jej zapędami do rządzenia, ale na szczęście obyło się bez dodatkowych problemów :)

W ramach zadośćuczynienia dodaję również trochę zdjęć. W najbliższym czasie mam nadzieję nadrobić zaległości w aktualizowaniu naszej galerii :)

Nasz Chrzest :)
























Ciąg Dalszy Nastąpi... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo mi miło że odwiedziłeś/aś mojego bloga. Będzie mi jeszcze milej gdy pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza ;)