piątek, 28 czerwca 2013

Gdzie ten czas??

Boże, jak ten czas szybko leci... Za każdym razem jak o tym myślę to ogarnia mnie przerażenie. Mam świadomość jak mi życie ucieka przez palce jak woda. I najgorsze, że nic nie da się z tym zrobić. Dni mijają, jeden za drugim, nawet nie wiem kiedy. Mam wrażenie, jakby to było wczoraj, kiedy siedziałam rano w kuchni i jadłam śniadanie, a mama szykowała mi bułki z serem do zerówki. Wtedy wszystko było łatwiejsze, takie beztroskie... A teraz? Jestem już dorosłym człowiekiem i do tego biorącym odpowiedzialność za małą, bezbronną istotkę. To jest dla mnie po prostu nie do pojęcia. Choć momentami ciężko jest mi z tym, że muszę mojemu synkowi poświęcać aż tyle czasu, jeszcze bardziej boję się tego, że nawet nie wiedząc kiedy, będzie stał z walizkami w drzwiach, decydując się na rozpoczęcie własnego samodzielnego życia.
Jeszcze tak niedawno byłam mała, a wczoraj skończyłam już 25 lat. Tak wiem,  może to jeszcze nie tak dużo i prawdopodobnie jeszcze kawał życia przede mną. Jednak nadal ciężko mi pogodzić się z tym, że dopiero co czekałam na to by być w końcu pełnoletnią, a miałam wrażenie, że ciągnie się to w nieskończoność, a teraz budzę się kilka lat później.
Co do urodzin-zawsze TEGO dnia zawsze się spodziewam, że to będzie na swój sposób wyjątkowy dzień i staram się sobie przypomnieć co robiłam rok temu o tej porze. Tak więc rok temu o tej porze byłam w pracy jako, że to był środek tygodnia. Jak bardzo chciałabym znów pracować... Póki co mam masę innych obowiązków. Jednak rok temu w życiu bym nawet nie pomyślała jak się potoczą sprawy i że zostanę mamą. Jakie to życie bywa przewrotne... Co roku również czekam na to, kto będzie pamiętał o tym moim dniu. Zawsze kilka osób o tym pamięta. Wczoraj już myślałam, że mój M. o tym zapomni i pewnie tak by mogło być, ale się trochę upomniałam o swoje. Jeśli chodzi o rodzinę, zadzwoniła tylko babcia, a mama napisała tylko smsa. W odwiedziny nikt się nie pofatygował. Ale takich gestów już nawet nie oczekiwałam. Tak czy inaczej wczorajszy dzień był raczej znośny: dostałam ładne kwiatki i czekoladki, potem grillowanie. Na szczęście mały jakoś strasznie nie płakał
Dziś z kolei byliśmy na usg bioderek. Wszystko jest w porządku, żadnych nieprawidłowości. Tylko mój mężczyzna trochę wyprzedza swój wiek i według pomiarów powinien mieć nie 1,5 miesiąca a trzy. Od początku mówiłam, że mam poprostu więcej ciałka do kochania :)

środa, 26 czerwca 2013

Mlekodajka

A ja głupia myślałam, że karmienie piersią to najprostsza sprawa pod słońcem... Jednak niestety wszystko co związane z dziećmi do łatwych nie należy i już się o tym na własnej skórze przekonałam. Zwykłemu przeciętnemu człowiekowi wydaje się, że polega to na tym że wtyka się cycka do buzi, dziecko ssie, jak się naje to puszcza i tak do następnego razu. Czyli łatwo, szybko i przyjemnie. Niestety niekoniecznie.
Zaczynając od pierwszych dni od narodzin. Pierwsze przystawienia mogą być tak nieporadne, że okazują się totalną porażką. Mi zajęło aż 3 dni zanim dogadałam się z moim Skarbem co do sposobu karmienia. Przez ten czas trwała ciągła walka, w którą zamieszane były wszystkie pielęgniarki na oddziele. Mianowały go nawet małym terrorystą. Uparł się, że nie chce i koniec. Ja też nie do końca jestem dumna z moich piersi, ale niestety innych nie mam, więc dzieciaka nie poczęstuję. Jednak uparłam się, że będę karmić piersią, bo tak dla mojego dziecka najlepiej. Czy na pewno? Pod względem zdrowotnym tak. Jednak ile to wysiłku kosztuje niekiedy, to po prostu szok. Już pomijam fakt, że trzeba bardziej uwagę zwracać na to co się je, w końcu nie to jest najważniejsze-chociaż dupa szybciej zmaleje. Tylko zarówno ja jak i chyba każda karmiąca mama, zastanawiam się ciągle czy na przykład mały się najada tym co mu daj? Czy na pewno jest głodny czy tylko tak sobie narzeka? W którym momencie konieczne jest dokarmianie? Pytań jest jeszcze więcej, a odpowiedzi niestety nie są jednoznaczne. Myślałam już nawet, żeby zupełnie zrezygnować z cyckowania na rzecz mm, jednak z uporem maniaka jakoś nadal przy tym trwam i nie mogę się zdecydować na zmianę
Do tej pory Mały traktował moje piersi nie tylko jako chodzącą butelkę z mlekiem, ale również uspokajacz. Dosłownie wisiał na mnie całymi dniami. Przysypiał, a gdy go odkładałam, jeszcze prędzej się budził. I tak w kółko. Przyznam szczerze, że nadal ciężko mi odróżnić kiedy on płacze, bo jest głodny, a kiedy np ze zmęczenia. Od poniedziałku nastąpił chyba jednak przełom. Dotarła do mnie ta chusta i jestem w szoku efektami. Mały zaczął zasypiać inaczej jak na cycku i potrafi tak spać nawet ok 2 h. I dostrzegłam różnice w rodzaju płaczu :) Dziś mieliśmy szczepienia, których się strasznie bałam. I właściwie słusznie, bo nawet pierś na uspokojenie nie pomogła-tak przed chwilą mój Mały płakał,nawet po raz pierwszy pojawiły się u niego łezki. Jednak po niedługim czasie chustowania zasnął, ale co jakiś czas mu się przypomina i pojękuje, więc nie mam jak go odłożyć. Jednak lepsze to niż ten smutny, trafiający w serce płacz.




poniedziałek, 24 czerwca 2013

U teściowej

Kolejna wizyta u teściowej... Czy już mówiłam jak ja to kocham? Właściwie miałam już nawet do niej nie jechać, bo od kilku dni tkwiłam w kryzysie. Czułam się tak zupełnie nieporadna i miałam wrażenie, że nie jestem w stanie z tego wybrnąć. Po prostu opieka nad maleństwem pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie starcza mi już czasu na nic innego. Jednak doszłam do wniosku, że nie tylko mi się wydaje, że jest on niezwykle absorbujący.
A więc jak już wspomniałam w weekend zaliczyliśmy wizytę u teściowej. W sobotę wieczorem ruszyliśmy w drogę. Mały oczywiście prawie cały ten czas przespał tak więc potem miałam  problem żeby go uśpić. Jednak niezwykle mnie rozczuliło jak po dotarciu na miejsce obudził się i zaczął po swojemu rozmawiać. Wspaniałe to było uczucie. Teściowa po sobotnim wieczorze nabrała przeświadczenia, że mały jest bardzo spokojnym i pogodnym dzieckiem, a jako że ona myśli, że wszystko wie zawsze najlepiej, nie dało jej się przetłumaczyć, że racji nie ma. Wczoraj z M. postanowiliśmy zrobić krótką wyprawę do hipermarketu. W końcu na naszym zadupiu nie ma takich atrakcji jak w stolicy :))) Co ciekawsze teściowa sama się zaoferowała, że zostanie z Pysiem, więc nie sposób było odmówić. Ja jednak wiedziałam co to znaczy, ale jak mogłam nie spełnić jej życzenia?
Już od jakiegoś czasu narzekałam, beczałam wręcz, że potrzebuję wychodnego, bo już nie wyrabiam. Teraz z kolei już sama nie wiem czy to cokolwiek dało, bo cały czas myślałam o nim i o tym, że cały czas płacze, co z resztą było prawdą. Chyba ktoś musiałby wyłączyć mi funkcję mamusiowania, żebym mogła się poprostu wyluzować. Tak więc po jakiś 3 godzinach wróciliśmy z powrotem. Ja szybko wyskoczyłam z samochodu i wparowałam do domu. A tam teściowa z małym na rękach, który od płaczu aż sztywniał. Czym prędzej mi go niemal wcisnęła na ręce, a on momentalnie przestał płakać. Ja więc zmieniłam pieluszkę, dałam cycka i był spokój. Właściwie odczuwam nawet pewnego rodzaju satysfakcję z tego, że mały dał jej w kość, ale przykro mi, że się biedny tyle umęczyć musiał. Cała ta sytuacja dodatkowo mi uświadomiła, że tak na prawdę jestem dla mojego maluszka najważniejsza i to mnie najbardziej potrzebuje. W sumie to miła odmiana w końcu czuć się dla kogoś tak ważnym.
Ostatnio postanowiłam porządniej przyłożyć się do tego, aby jakoś ogarnąć to wszystko co jest dokoła mnie. Jako, że Pysio cały czas kontaktu potrzebuje, postanowiłam kupić chustę do noszenia i właśnie czekam na jej dostawę. Sama ciekawa jestem jak pójdzie wprowadzenie tego pomysłu w życie. Chociaż miałabym dwie ręce wolne, a to już dużo :)







piątek, 14 czerwca 2013

Szklany obrazek ideału

Dzisiejszego posta dedykuję wszystkim majóweczkom z forum, które odwiedzam od czasu ciąży. Gdyby nie nasza grupa wsparcia, ciężko by było  odnaleźć się w nowych realiach. Nawet teraz, gdy już praktycznie wszystkie są rozpakowane, forum nadal prężnie działa, produkując posty w zawrotnym tempie. Jest komu ponarzekać na facetów, którzy nie zawsze są grzeczni czy na dające w kość teściowe czy też inne codzienne smutki.
Wczoraj na tapecie były dołki świeżej, jeszcze nie do końca ogarniętej matki. Dobrze by było, gdyby życie wyglądało tak jak w tv. Dziecko już na dzień dobry wyrośnięte, cały czas uśmiechnięte i rozkoszne, z idealną cera, nieskalaną żadną krostką czy plamką. Mama oczywiście zawsze wypoczęta, naładowana energią w perfekcyjnym pełnym makijażu i cudnej stylizacji, a gdzieś w pobliżu niej równie idealny mężczyzna.
Niestety ten  cudny obrazek nijak się ma do rzeczywistości. Kobieta od rana do wieczora lata przy małym szkrabie, słuchając jego płaczu, który często nie wiadomo co oznacza. I na zmianę: pielucha, cyc, pielucha, cyc. I tak bez końca. W tym wszystkim niekiedy ciężko znaleźć czas dla siebie i właśnie stąd wyłania się obrazek kobiety sfrustrowanej i zaniedbanej. Poza tym ciężko wygospodarować czas na obowiązki domowe typu sprzątanie czy gotowanie. Dobrze wtedy jeśli mężczyzna wykaże nieco miłosierdzia i odrobiny dobrych chęci żeby w tym pomóc. Jednak często wygląda to w ten sposób, że on, po wielu godzinach spędzonych w pracy jest zmęczony na tyle, że nie wykazuje chęci pomocy. A kobieta kiedy ma odpocząć? Nikt jakoś się do tego nie garnie. W moim przypadku jeszcze w ciąży było tyle krzyku, że pomoc będę miała od rodziców cały czas i bez przerwy ktoś u mnie będzie. Nawet padł pomysł żebym na początku wróciła do nich, na co oczywiście się nie zgodziłam. A teraz jak jest? Jakoś nikt drzwiami i oknami nie wali. Dla mnie to jest takie zachowanie przedszkolaka, który koniecznie chce pieska ,a jak już ma to niech rodzice się opiekują. Dodatkowo przez brak czasu  pojawiają się lęki o przyszłość związku bo niekiedy nawet nie ma jak porozmawiać czy poprzytulać się...
Dzieci też odstają od tego pięknego szklanego obrazka. Ich buzia często jest pokryta różnego rodzaju krostkami i się łuszczy. Co jakiś czas malucha męczą bóle brzuszka, a już najgorsze jak się trafi kolka. Wtedy młoda mama najchętniej by uciekła jak najdalej lub usiadła i płakała razem z maluchem. 
Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność, a wszystko to sprawia, że w kobiecie wzmaga się frustracja i bezsilność wobec zaistniałej sytuacji.Ale tak naprawdę to, że miewamy gorszy czas i mamy wrażenie, że nie dajemy rady wcale nie znaczy że jesteśmy złymi matkami. Jesteśmy  przecież nadal ludźmi, a ludzie mają prawo do słabości. Początki nigdy nie są łatwe, ale nie ma takich trudności, których nie można pokonać. Niekiedy potrzeba po prostu więcej czasu i cierpliwości. Choć niekiedy ręce z bezsilności opadają, jest jednak coś co potrafi wynagrodzić to wszystko - uśmiech małych, bezzębnych dziąsełek :)

A tak wracając do moich patryczkowych relacji dziś nastąpił kolejny przełom: po raz pierwszy udało mi się go uśpić inaczej niż wiszącego na cycku. Jestem po prostu dumna z siebie i z niego. Po prostu najpierw robiąc obiad bujałam go w bujaczku a potem już na spokojnie w pokoju tak bujałam aż zasnął. Dzieci naprawdę niekiedy potrafią zaskakiwać...

środa, 12 czerwca 2013

Pierwszy raz

Zawsze  się czegoś bałam. Najczęściej było to jednak zrobienie czegoś nowego. Niekiedy ten strach przeradzał się w paraliżujący działanie lęk. Do tej  pory pamiętam jak płakałam, kiedy mama jeszcze przed zerówką uczyła mnie pisać, a ja nie wiedzieć czemu, tak bardzo bałam się, że mi nie wyjdzie literka "k". Jak już poszłam do szkoły niestety na każdym kroku musiałam robić coś po raz pierwszy, co w dalszym ciągu przyprawiało mnie o stres. Z kolei w pracy co chwila robili szkolenia do nowych projektów, przed którymi nijak nie dało się uciec. Uciekałam jednak jak mogłam przed pracą na tych projektach, trzymając się kurczowo "punktu startowego". 
Wszystkie dotychczasowe "pierwsze razy" dotyczyły bezpośrednio mnie. Teraz jednak wkroczyłam na nieznane wody macierzyństwa i właściwie każda minuta jest nowością, co chwila muszę podejmować nowe, nieznane mi dotąd działania. Pierwsze wzięcie na ręce mojego bąbelka, pierwsze karmienie czy pierwsza kąpiel. Pierwsze zostawienie tygodniowego Patryczka na pół dnia pod opieką babci mogę zaliczyć do wydarzeń prawie ekstremalnych. Bałam się również pierwszego spaceru, bo nie wiedziałam czy mały będzie dużo płakał, co się okazało bezpodstawne, bo on raczej lubi jeździć wózkiem. Bałam się też, pierwszej wyprawy samochodem, a to również okazało się na wyrost, bo spał całą drogę. Jest jeszcze wiele rzeczy, których się boję zwłaszcza teraz, kiedy sprawa nie dotyczy tylko mnie. 
Dziś jednak patrząc na mojego bąbelka, kiedy jechałam samochodem, uświadomiłam sobie, że te moje lęki są prawie zawsze na wyrost i tylko niepotrzebnie dokładam sobie stresu. Niestety nadal będę skazana na różne nowości, ale muszę przyznać, że wiele radości daje ich przezwyciężanie. Tak więc kolejnym moim celem jest wyjście do ludzi i odświeżenie życia towarzyskiego, oczywiście razem z moim małym mężczyzną. W najbliższych dniach odwiedzę, którąś koleżankę. Albo wyjdę na spacer bez względu na nastroje malucha. Najwyżej zmieniać będę pieluchy w plenerze i będę siedzieć z cyckami na wierzchy go karmiąc, czego oczywiście też się boję. W końcu jakoś muszę wrócić do normalności...
Tak w ogóle dzisiaj mój skarb kończy miesiąc. Sama nie wiem kiedy to zleciało. Tak naprawdę coraz lepiej odnajduję się w tej nowej roli i przyznam się, że napawa mnie wielką dumą gdy ktoś się za nami ogląda lub zatrzymuje z uśmiechem, a w tle słyszę "jaki śliczny" lub coś w tym stylu. Pomimo wszystko raczej fajnie jest być mamą. Bynajmniej do tej pory ;)



poniedziałek, 10 czerwca 2013

Nieformalnie

Małżeństwo. Nastały teraz czasy, że nie ma już takiego parcia na legalizację związku. Ludzie całymi latami żyją ze sobą i nikogo to już tak nie dziwi, tak samo jak samotne matki. W gruncie rzeczy może to i dobre, bo ma się chociaż wybór, a nie "jedyna słuszna droga"- w przeciwnym razie lincz społeczny...
Niestety w moim przypadku taki wolny związek to za mało. W ostatnim czasie mój stan cywilny przeszkadza mi coraz bardziej. Już  zanim zostałam mamą miewałam przebłyski, kiedy miałam, jakieś "ale", a teraz uwiera mnie to już konkretnie. Mam po prostu wrażenie, jakbym była wykluczona z czegoś, co mi się należy. Przykro mi jak sobie myślę, że nie do końca jestem częścią rodziny, w założenie której miałam wkład i to spory. Źle mi z tym, że mój syn ma inne nazwisko ma inne nazwisko niż ja-mam wrażenie jakby przez to niezupełnie był mój. I co z tego, że zaręczyłam się z moim facetem, skoro nie zapowiada się, żebyśmy mieli się pobrać? Po prostu ile to można?? Już prawie 6 lat razem, a wszystko stoi w jednym martwym punkcie. Za każdym razem, gdy nawiązuję do tego tematu, to dyskusja zatrzymuje się na jednym argumencie-brak kasy. Ja już naprawdę przestałam chcieć wesela i jakiejś szczególnej imprezy, wystarczy mi sam cywilny. Już nie mam szczególnych wymagań. Niekiedy, głównie przed ciążą, myślałam nawet o rozstaniu skoro prowadzi to do nikąd. Ale najgorsze jest to, że nie potrafiłabym tego zrobić, bo go kocham i nie wyobrażam sobie nikogo innego na jego miejscu. Tak więc, wolę trwać w tym co jest...

piątek, 7 czerwca 2013

Bez wpływu na rzeczywistość

Jutro czeka nas "wielka wyprawa", wybieramy się do mojej przyszłej teściowej, która mieszka ok. 130 km od nas. Nie powiem żebym się z tego cieszyła, ale czego się nie robi dla ukochanego. Nie kręci mnie perspektywa spędzenia tam weekendu chociażby ze względu na maluszka-boję się samej podróży i tego jak on to zniesie. Poza tym sam fakt bycia tam... To nie tak, że jej nie lubię, bo to raczej nie o to chodzi. Po prostu jakoś przebywanie w jej towarzystwie męczy mnie psychicznie i sprawia, że jestem w stanie ciągłego napięcia. Ale to chyba nikt nie lubi nieustannego krytykowania i ingerowania. Częste pytania typu: "Dlaczego tego nie wyrzuciłaś, a to stoi tam a nie tu?"  Również mądrości" musisz zrobić to albo tamto" dodatkowo sprawiają, że nóż w kieszeni się otwiera. Ja rozumiem, że kobieta chce dobrze, ale ja jej nie chodzę po kątach i nie wtrącam się jak sobie żyje. Ale niestety teściowe i mamusie chyba po prostu tak mają...
Tak poza tym chyba przechodzę dzisiaj kryzys i mam solidnego doła. Nie wiem czy to ja jestem złą matką i cały czas robię coś źle, czy po prostu taki urok malucha, ale jest problem żeby pospał w dzień jak człowiek. Nie da się go normalnie do łóżeczka położyć, żeby się zaraz nie obudził. Ja już nie mam sił, bo nie mogę nic nawet koło siebie zrobić żeby nie było przy tym krzyku, a nie potrafię płaczu tak po prostu zignorować i udawać, że tego nie ma. Czuję się z tym taka bezradna i bezsilna...  Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby umiał mówić, ale niestety.Jednak cały czas łudzę się nadzieją, że będzie coraz lepiej jak tylko mały podrośnie.

środa, 5 czerwca 2013

Dzień dobroci dla zawózkowanych

Jakoś do tej pory nie miałam dobrego zdania o naszej polskiej mentalności jeśli chodzi o pomoc innym. Będąc w ciąży tym bardziej przestałam się łudzić, że ktoś mi okaże miłosierdzie przepuszczając w sklepie czy ustępując miejsca w autobusie. Wręcz przeciwnie. Niejednokrotnie spotykałam sie z nienawistnymi spojrzeniami ze strony jakże uroczej i przesiąkniętej na wskroś chrześcijaństwem grupy społecznej, jaką są tzw. mochery. Tym bardziej odkąd magiczny ciążowy stan ustąpił na rzecz rozdwojenia przestałam liczyć na taryfę ulgową. Przecież już nie byłam "błogosławiona". Nie to że mi kiedykolwiek zależało na jakichkolwiek szczególnych względach... Dzisiaj jednak miałam nieodparte wrażenie, że jest chyba jakiś dzień dobroci dla "czterokólkowych", gdy tylko pomyślę o dzisiejszym spacerze.
Z samego rana, jak tylko udało mi się Pyśka wykarmić i ładnie ubrać, wyruszyliśmy na spacer. Przed blokiem zagadała do mnie sąsiadka z naprzeciwka, z którą słowa nigdy nie zamieniłam poza standardowym "dzień dobry". Gratulowała szczęśliwego rozwiązania i zaoferowała się że jak będę czegokolwiek potrzebowała to mogę się do niej zgłosić. Przyznam że to było miłe. Potem w urzędzie miasta kolejna pani błyskawicznie pospieszyła mi z pomocą gdy musiałam otworzyć drzwi. Gdy zaszłam do Biedronki, mały zaczął strasznie płakać, więc zakupy zrobiłam błyskawicznie i do kasy. Oczywiście zapomniałam tego, po co właściwie przyszłam: cukier: Przy kasie z kolei nastąpiło coś, co w ciąży miało miejsce tylko raz - jakaś młoda para mnie przepuściła przed siebie, pomagając mi jeszcze przestawić zakupy. W sumie nie dziwne jak mój łobuz zrobił raban na pół sklepu. Z kolei przed sklepem jak siłowałam się z koszykiem pod wózkiem, żeby upchać jakoś torbę z zakupami, podszedł jakiś facet i chciał mi pomóc się z tym uwinąć.
Jak dla mnie to był na prawdę dziwny spacer. Do tej pory nigdy nie spotkałam się z tyloma miłymi gestami co dzisiaj. Może to tylko jakiś zbieg okoliczności, a może jakaś dziwna aura wisiała dziś w powietrzu lub faktycznie jest dziś jakiś dzień dobroci, o którym nie miałam pojęcia. W każdym bądź razie takie gesty na prawdę potrafią przywołać uśmiech i sprawić że wiara w człowieka chociaż na chwilę wraca :)

wtorek, 4 czerwca 2013

Trzy tygodnie później...

To były ciężkie trzy tygodnie... Najpierw począwszy od narodzin, trzy dni intensywnej walki z młodym o kamienie piersią. Walki okupionej moimi łzami i nerwami. Potem nastąpił przełom i zaczęło być coraz lepiej .Na dzień dzisiejszy jest jednak inny problem: najchętniej wogóle by od piersi się nie odczepiał. Najczęściej bardzo szybko po tym jak go do łóżeczka odkładam, reflektuje się że tam mnie nie ma i krzyk. Wszystko by było pięknie gdyby nie to, że nic nie mogę zrobić ani w domu o sobie już nie wspomnę. Dziś sobie uświadomiłam że mu głownie nie o samego cyca chodzi tylko o przytulanie. Bo w moich ramionach nawet smok smakuje ;) Dziś dodatkowo nastąpił przełom: Patryś po raz pierwszy się do mnie uśmiechnął świadomie i to nawet kilka razy!! Ze szczęścia i zaskoczenia aż łzy mi w oczach stanęły. I teraz zaczynam rozumieć te wszystkie znajome, które z taką pasją opowiadały o pierwszych razach swoich pociech. Niby takie małe kroczki, a zarazem tak wielkie...
Poza tym już mamy za sobą pierwsze spacery. Na początku napawały mnie przerażeniem, bo nie wiedziałam czy  dam sobie radę i nie wiadomo jak mały będzie reagował. Na szczęście do tej pory okazuje się idealnym spacerowiczem i 2-3 godzinne spacery właściwie przesypia :)


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Gdy nadejdzie godzina "zero"

Mój poród uzmysłowił mi jedną rzecz: nie ważne jak bardzo bym chciała mieć coś pod kontrolą i działać zgodnie z założonym wcześniej planem. Gdy przyjdzie już TEN moment i tak wszystko potoczy się po swojemu. Mój przypadek określiłabym, że wszystko poszło nie tak. No prawie wszystko, bo urodziłam wspaniałego zdrowego syna-czyli właściwie chociaż to, co najważniejsze.
Po pierwsze-chciałam rodzić z własną akcją. Żadnego wywoływania. Niestety z racji tego że byłam już po terminie, a skurczów brak, trafiłam na oddział i podłączono mi oxytocynę. Nie chciałam żeby mnie przebijali, jednak tym też mnie uraczono. Jednak wyboru szczególnie nie miałam, skoro wody zaczęły zielenieć.
Po drugie-cesarka to było ostatnie czego pragnęłam . Bałam się niesamowicie nie samego zabiegu, ale późniejszej  rekonwalescencji i faktycznie nie było kolorowo, ale jakoś żyję :)
I po trzecie-z racji tego że mam fobię na punkcie kłucia igłami, nie chciałam znieczulenia zewnątrzoponowego. Jednak z racji zaistniałej sytuacji nie miałam również wyboru.
Pomimo że nie było tak jak sobie wcześniej założyłam, chyba się cieszę z takiego obrotu sprawy. Tak logicznie patrząc, mogłoby być mi ciężko wypchnąć na świat takiego dużego brzdąca. Poza tym to i tak lepsze niż miałabym męczyć się godzinami ze skurczami i dopiero by podjęto decyzję o cięciu. W moim przypadku zdecydowali stosunkowo szybko. Jednak ponad wszystko najważniejsze było bezpieczeństwo mojego bąbelka...

niedziela, 2 czerwca 2013

Po rozdwojeniu -podsumowanie

Ludzie dookoła ciągle powtarzają, że ciąża to taki wspaniały i błogosławiony stan. A ja się pytam od której strony?? Dla mnie jedyne co w tym właściwie piękne to sam finisz kiedy na świat wychodzi mała cudna istotka.
Od samego początku kobieta męczy się z różnymi problemami i dolegliwościami. Najpierw pierwszy trymestr. Czyli czas intensywnych mdłości i poważnych dyskusji o życiu z sedesem, z torsjami takimi, że mało co wnętrzności nie wyrwą. 
W drugim trymestrze tak dla odmiany pojawia się chroniczne zmęczenie i rozdrażnienie, o bólach więzadeł już nie wspomnę. Jednak żeby nie było, są  też plusy: wizyta u lekarza przynosi nowinę o płci kochanego maluszka a i sam szkrab daje osobie znać- to już można zaliczyć jako magię :)
Trzeci trymestr to już w ogóle brak słów... Brzuch coraz większy coraz bardziej utrudnia codzienną egzystencję: założyć i zawiązać buty-problem, przewracanie z jednego boku na drugi wymaga pobudki i specjalnej procedury, do tego jeszcze totalny spadek kondycji. O zgagach, zaparciach i wzdęciach już nawet nie będę pisać.
Do tego wszystkiego dochodzi jak zwykle przyjazne otoczenie. Lawiny "wspaniałych" porad, niekiedy zupełnie sprzecznych plus opowieści z krypty pod tytułem "jak bardzo będziesz mieć przesrane", wcale nie ułatwiają egzystencji kobiecie ciężarnej. Dodatkowo gdziekolwiek się nie pojawisz, ludzie patrzą jak na ufoludka z czułkami.
Życie kobiety ciężarnej na prawdę nie jest proste. A niech mi ktoś próbuje wmówić że dziwne zachowanie jest tylko efektem hormonów...  Dla mnie ciąża naprawdę nie jest czymś fajnym. Pewnie pojawią się osoby które by mnie chętnie ukrzyżowały za taki pogląd, ale cóż, to tylko moje skromne zdanie.

P.S. Dodatkowo chciałam dodać listę idiotycznych pytań, które nigdy nie powinny paść w kierunku ciężarówki:



  • Urodziłaś już?? (kilka tygodni przed terminem)- jakbym urodziła to na pewno dałabym znać.
  • Kiedy będzie dzidziuś?- Tu odpowiedź się sama ciśnie: jak się urodzi.
  • Brzuch cię boli? To ty już rodzisz?- Tak właśnie tak, właśnie rodzę i siedzę na fb lub tego typu podobnym czymś...
  • Jak się czujesz?-Jestem w 40 tyg ciąży-zgadnij
  • To ty jeszcze chodzisz??-boże jedyny, przecież pełzać nie będę, tym bardziej że wymaga to więcej energii niż zwyczajne chodzenie
  • Dodatkowo informuje-zanim będziesz chciał/a dotknąć krągłego brzuszka-zapytaj. Takie branie znienacka jest naprawdę irytujące. Poza tym raczej nikt nie lubi łapania np. za genitalia ni z tego ni z owego
To by było chyba na tyle. Uff

sobota, 1 czerwca 2013

Tak na wstępie...

A więc czas na kolejne podejście do pisania bloga. Już sama nie jestem w stanie określić ile tych prób już było ale ponownie pojawiło się natchnienie, tym razem w postaci mojego malutkiego synka. Nazywam się Natalia i mam prawie 25 lat. Dokładnie 12 maja w wyniku cesarskiego cięcia zostałam mamą 60-centymetrowego szczęścia o wadze 4480 g i w związku z tym pojawiło się sporo nowych myśli, uczuć i refleksji, którymi chciałabym się podzielić. Jeszcze w czasie ciąży swoimi sprawami dzieliłam się z dziewczynami na forum i w dużej mierze pozwoliło mi to jakoś przetrwać ten czas. Ale postanowiłam nieco rozszerzyć swoją działalność :)))
I oczywiście tak na dobry początek-oto mój mały przystojniak :
Bardzo mi miło że odwiedziłeś/aś mojego bloga. Będzie mi jeszcze milej gdy pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza ;)